Na "Naadam", czyli "trzy gry mężczyzny" składają się zapasy (najbardziej popularne), łucznictwo i wyścigi konne. W dwóch pierwszych dyscyplinach Mongołowie próbują się na stadionie Naadam, który znajduje się w południowej części Ułan-Bator. Wyścigi konne organizowane są poza granicami miasta. Wczoraj odbyło się uroczyste otwarcie festiwalu. Większość placówek, banki, kantory, niektóre sklepy są zamknięte. Tak będzie do 13 lipca, czyli przez cały okres trwania Naadam. Mongolskie Tugriki udaje nam się kupić w jednym z oddziałów Western Union, które łatwo znaleźć w centrum Ułan-Bator (1$ = 1155 T).
Na stadion wybieramy się wczesnym popołudniem. Po kilkudziesięciominutowym spacerze docieramy do okolicy obfitującej w sieć rur fabrycznych owiniętych metalową siatką i betonem. Od naszego celu dzieli nas już niewielka odległość. Pielgrzymkom ludzi,, spieszących w kierunku południowej części miasta, rury fabryczne służą jako chodniki, których brakuje w wielu miejscach w Ułan-Bator. Dziesiątki matek z dziećmi, młodzi i starsi jak cyrkowe małpy pełzną wzdłuż betonowej rury, z wyciągniętymi na boki rękoma. Utrzymanie równowagi jest bardzo ważne! W niektórych miejscach do ziemi brakuje nawet dwóch metrów! Twarde obcasy uderzają w beton, kruszą go, pozostawiając na "cyrkowym chodniku" brzydkie dziury...
Obraz tych wszystkich ludzi, spacerujących po niewygodnych, niebezpiecznych rurach fabrycznych, budzi śmiech. Dlaczego tylu mieszkańców Ułan-Bator wybiera tą "ścieżkę" zamiast skorzystać z prawdziwego chodnika, znajdującego się na moście ponad ich głowami? Tamta droga jest dłuższa, to prawda...jednak odpowiedniejsza dla elegancko ubranych ludzi. Czy starsza pani na wysokich obcasach, która mija nas z niepewną miną, nie zdaje sobie sprawy z tego, że wygląda śmiesznie, że może zaraz spaść i zrobić sobie krzywdę??
Przy końcu tej dziwnej drogi Łukasz pomaga miłemu Mongołowi z laską w ręce zejść z betonawej rury. Nam jest łatwiej pokonać to przejście - jesteśmy wyżsi, wygodniej ubrani, często sprawniejsi od reszty "pielgrzymów". Wyróżniamy się wśród tłumu podobnych do siebie mieszkańców Ułan-Bator. Czy to właśnie zdecydowało o tym, że któs nieuczciwy i chciwy wybrał sobie jedno z nas na swoją ofiarę??
Spacerujemy szybkim krokiem, beztrosko, teraz już pomiędzy fabrycznymi rurami. Przed nami pojawia się wąskie przejście, które pokanuję w biegu, by zaraz móc znów swobodnie kroczyć szeroką, wydeptaną dróżką. Już słychać podniecone głosy, wiwaty, oklaski docierające ze stadionu Naadam. Jestem tak blisko celu! Nagle zatrzymuję się w połowie kroku... Coś jest nie tak! Gdzie jest Łukasz? Przecież szedł tuż obok mnie! Odwracam sie i widzę tłum Mongołów zebranych wokół przejścia, które przed chwilą z taką łatwością pokonałam! Czuję, jak wewnątrz mnie narasta niepokój... Zrywam się z miejsca i biegiem, co sił w nogach, pędzę w tamtym kierunku! Gdzie jest Łukasz?? Dopiero po dłuższej chwili odnajduję go wzrokiem, całego i zdrowego, pośrodku tłumu ludzi. Nic mu nie jest!! Kamień spada mi z serca! Lukasz stoi na przeciwko dużo niższego od siebie, młodego Mongoła. Na twarzy wypisaną ma wściekłość pomieszaną z rezygnacją. „Ktoś ukradł mi telefon!!” – krzyczy w moją stronę. Obserwuję całą scenę z napięciem. Wiem, że już nic nie da się zrobić...Tłum gapiów przeżedza się. Młody Mongoł odwraca się, odchodzi. Gdy przechodzi obok, dostrzegam dziwny uśmiech na jego twarzy. Bardzo prawdopodobne, że to on wspólnie z grupą kolegów zorganizował całe to przedstawienie – sztuczny tłum w wąskim przejściu... ktoś napiera na ciebie z tyłu... odwracasz się, ale twoja kieszeń jest już pusta... wszystko trwa kilka sekund... Nie masz żadnych szans z mongolskimi kieszankowcami! Wiedzieliśmy, że roi się od nich w Ułan-Bator, a jednak spacerując beztrosko, ciesząc się kolejnym słonecznym dniem, straciliśmy na chwilę czujność! To wystarczyło... Dla mongolskich kieszokowców takie kradzieże to chleb powszedni. Są niemal doskonali w swoim fachu! Prawdziwi zawodowcy!
Potrzebujemy kilkunastu minut, by dojść do siebie po tym, co się stało. Cieszymy się, że nie nie ukradzino nam niczego więcej, że nic nam się nie stało. Traktujemy tą niemiłą przygodę jako nauczkę na przyszłość. Musimy bardziej uważać, szczególnie pośród tłumu nieznanych nam ludzi... zwłaszcza gdy znajdujemy się tyle tysięcy kilometrów od domu... gdy od mieszkańców tego kraju dzieli nas tak potężna, wręcz nie do pokonania bariera językowa i kulturowa...
W końcu docieramy na stadion Naadam. Kupujemy bilety (7000 T/ os) i już po chwili siedzimy pomiędzy zachwyconymi Mongołami i innymi turystami, którzy podobnie jak my na wiwaty i oklaski reagują delikatnym uśmiechem, zdziwieniem lub wręcz tępym wyrazem twarzy. O co chodzi? Co się właściwie dzieje? Na środku niewielkiego stadionu, na równo skoszonej trawie trwa walka. Zapaśnicy siłują się, tłum ludzi szaleje z radości, ale nikt nie pomyślał, by komentator wtrącił czasem jakieś zdanie w języku angielskim. Podobnie jak nikt nie pomyślał o tym, by trawę na stadionie skosić w całości, nie zostawiając gęstych, szerokich krzaków tuż przy trybunach wypełnionych widzami...
Po dwóch godzinach mamy serdecznie dość stadionu Naadam. Słońce zdążyło już dotrzeć do tej części trybun, w której my siedzimy, czyniąc przebywanie tutaj prawdziwą męczarnią! Na środku stadionu wciąż śledzimy ten sam obraz – tańczących lub walczących ze sobą zapaśników, łuczników strzelających w jednym kierunku...a wszystko to wśród kolorowych strojów, prawdziwej palety barw, której symboliki i znaczenia i tak nie rozumiemy...
Wracamy do hostelu trochę zawiedzeni tym, jak wyglądał ten dzień. Jednak podróżowanie to nie tylko wspaniałe przygody, dobrzy ludzie i piękna pogoda. Czasem zaskoczy burza czy deszcz, dokuczy niewygoda, gorzkie rozczarowanie lub ból i głód. Ale to dzięki tym gorszym chwilom łatwiej nam docenić te lepsze, a piękne dni zapadają w pamięć i w duszę tak głęboko, że nawet najgorsze nieszczęście nie jest w stanie ich wymazać...