Podczas, gdy życie w hostelu rozkwita wraz z przybyciem nowych gości i zawiązywaniem się kolejnych znajomości, nasza trójka, zmęczona całonocną podróżą, nieprzerwanie rozkoszuje się snem w chłodnych murach dormitorium. Dopiero późnym popołudniem porzucamy metalowe prycze i snujemy się ociężale po ulicach miasta, robiąc zakupy przed jutrzejszym wyjazdem.
7 sierpnia. Nasz ostatni poranek w Guana’s Guest House. Łukasz odwiedza polską ambasadę w związku z wcześniejszą kradzieżą telefonu, a potem wyrusza z Pawłem na Czarny Rynek położony po drugiej stronie miasta. Niestety nie mogę im towarzyszyć. Nie czuję się najlepiej… Mimo ostrożności i najszczerszych chęci, trudno w Mongolii uniknąć zatrucia pokarmowego. :(
Popołudniu odwiedzamy w pośpiechu klasztor Gandan i znajdujący się w nim 25-metrowy złoty posąg.
Jest już późno. Zbliża się noc. Rozgaszczamy się na kuszetkach w wagonie plackartnym
(7 000 T/os.), by po chwili wyruszyć w kierunku granicy mongolsko-rosyjskiej, do
Suche-Bator. Tuup…tuup…tuup…tuup… Ciężkie koła pociągu uderzają miarowo o tory. Grubaśny sąsiad z naprzeciwka chrapie głośno, nie pozwalając mi zasnąć. Tuup...tuup...tuup...tuup... Mimo tylu niewygód, okropnej kuchni i często zbyt nachalnych mieszkańców tego kraju już tęsknię za Mongolią! Zamykam oczy i znów wędruję po stepie… znów widzę życzliwe, spalone słońcem twarze tych wszystkich ludzi, którzy nam pomogli… Wiatr rozwiewa moje włosy… Z rozkoszą wciągam do płuc smaczne, czyste powietrze… Otacza mnie nie mająca końca, zielona przestrzeń…