Nad ranem ze snu wyrywa nas znienawidzony dźwięk budzika. Tuup… tuup… tuup… tuup… Pociąg jeszcze przez chwilę mknie przed siebie, by w końcu zatrzymać się na ostatniej stacji, w Suche Bator.
Wyciągnąwszy z wagonu ciężkie plecaki rozgaszczamy się na niewielkiej, cichej stacji kolejowej. Na zmianę dreptamy wokół bagaży walcząc w ten sposób z chłodem poranka i z ogarniającą nas nudą.
Pozostało jeszcze kilka godzin do odjazdu kolejnego pociągu, do Ułan-Ude. Jemy naprędce przygotowane wcześniej kanapki popijając je gorącą herbatą z termosu. Na krótką chwilę przeszywa nas ujmujące ciepło… po czym znów wszystko ogarnia nieprzyjemny chłód, a jedynym ratunkiem przed nim okazuje się bezcelowa wędrówka po małej stacji.
Łukasz i Paweł kupują rosyjskie ruble, a zaraz po otwarciu dworca bilety kolejowe do Ułan-Ude, tym razem w wagonie kupe (25 000T/os.). W tym samym czasie zaczepia mnie młody chłopak, wyposażony w wypchany po brzegi plecak trekkingowy. Krzysiek okazuje się tego rodzaju szalonym, spragnionym wrażeń podróżnikiem, o którego niezwykłych przygodach można by było słuchać bez końca…
Przeprawa paszportowa przebiega szybko i bez przeszkód. Wkrótce w naszym przedziale pojawia się uśmiechnięty Krzysiek.
Godzina 10.45 – pociąg rusza w kierunku Ułan-Ude. Zostawiamy daleko za sobą gorące, zielone stepy Mongolii. Jedziemy do Rosji, w sam środek Syberii.
Czas mija z zawrotną prędkością podczas opowieści, snucia marzeń o kolejnych, jeszcze dalszych podróżach, na nostalgicznych rozmowach na temat ludzi, polskości…
Niedawno trójka, teraz już czwórka młodych, polskich włóczykijów postanawia opuścić pociąg około 25 km przed Ułan-Ude. ;) Wszystko po to, aby zawitać choć na trochę do niewielkiej wioski - Saratowki, o której przeczytaliśmy przed chwilą w naszym przewodniku.
Z małej, porośniętej trawą stacji kolejowej (w Szałubach) schodzimy na polną ścieżkę.
Nad brudną rzeką, w krzakach, między hordą komarów rozbijamy obóz.
W gęstej trawie między namiotami Paweł gubi swoje okulary. Po dłuższej chwili szczęśliwie udaje się je odnaleźć, jednak nie wyglądają już tak dobrze jak przed zaginięciem. Jedno ze szkieł zdobi teraz podłużne, kiczowate pęknięcie… Uuppss… Na próżno szukać niezdarnego winowajcy, który niechcący nadepnął pawłowe okulary.:)
Łukasz montuje prowizoryczną wędkę wykorzystując znaleziony patyk oraz żyłkę, haczyk i kilka innych drobiazgów, które zabrał ze sobą na tegoroczną wyprawę.
Krzysiek w oka mgnieniu rozpala małe ognisko. Jest już bardzo późno. Gwiazdy świecą wysoko na czarnym niebie. Pieczemy na ognisku dwie niewielkie płotki złowione przez Łukasza. Po kilku minutach są już gotowe do spożycia. Dwie małe, ledwo obleczone mięsem rybki wyglądają niezwykle żałośnie w obliczu oczekiwanej uczty! Nie bardzo jest się czym dzielić! „Rezygnuję ze swojego przydziału.”- stwierdza nieśmiało Krzysiek. Jedna z rybek ginie nagle w gęstej czerni nocy! Wkrótce odnajdujemy ją brudną, zgniecioną w ziemi. „A niech to! Akurat tą większą ktoś rozdeptał!” – śmieje się Paweł – „Wygląda na to, że i ja rezygnuję ze swojego przydziału.” Razem z Łukaszem pochłaniam w milczeniu mniejszą płotkę…:)