Pada deszcz… Pada od dwóch dni...
Ni stąd ni z owąd pogoda zmieniła się diametralnie. Letnie upały zastąpiła jesienna plucha, w czasie której tylko od czasu do czasu zaświeci mocniej słońce.
Wyjeżdżamy z La Fortuna. Żegnamy przytulny hostel Gringo Pete’s i po niemal całym dniu spędzonym w autobusie docieramy w końcu do małej miejscowości o nazwie Vara Blanca.
Krajobraz zmienił się nie do poznania. Zniknęły rozległe doliny, ustępując wysokim, zielonym wzgórzom, nad którymi unoszą się deszczowe chmury lub gęsta mgła. Droga do Vara Blanca wiła się długimi serpentynami, pomiędzy którymi spływały wodospady, na przemian pojawiały się i znikały głębokie wąwozy, urwiska. Przypomniało nam to trochę świat z Pandory w „Avatarze”.
Wciąż pada deszcz…
Pada tak mocno, że wąskie kanały wzdłuż asfaltowej drogi natychmiast wypełniają się wodą! Ta wdziera się na ulicę! Podmywa przystanek autobusowy, na którym ukrywam się z naszymi plecakami! Zaraz dosięgnie moich sandałów! Ojoj!
Vara Blanca – mała miejscowość rozciągająca się na kilka kilometrów wzdłuż górskiej drogi. Gdzie tu spać? Gdzie się podziać, zwłaszcza w taką ulewę??
-
Mamy nocleg! – woła z daleka Łukasz, próbując przekrzyczeć deszcz spadający z wściekłością z czarnej chmury nad nami.
-
Opowiadaj! Łukasz poszedł na krótki zwiad po okolicy, żeby poszukać spokojnego miejsca, gdzie moglibyśmy spędzić noc. Nie odszedł wcale daleko od przystanku autobusowego, na którym kilkanaście minut wcześniej wysiedliśmy z wygodnego autokaru. Zapukał do jednego z domków stojących przy drodze. Usłyszawszy, że nie mamy dużo pieniędzy i nie stać nas na wynajęcie cabaña, uśmiechnięty kostarykański gospodarz pokazał mu zadaszony składzik na narzędzia i skrzynki z truskawkami.
-
Możemy tam rozłożyć namiot albo spać na materacach. Zapłacimy tyle, ile chcemy. Ten facet ma duże pole truskawek za domem – kończy Łukasz swoją opowieść.
Tego dnia pierwszy raz od bardzo dawna zjadamy truskawkę. :)
Rankiem „truskawkowy” gospodarz zawozi nas za kilka dolarów zdezelowanym samochodem pod La Paz Waterfall Gardens.
-
Automático! – wrzeszczy sam do siebie, jednocześnie śmiejąc się i otwierając drzwi auta porządnym uderzeniem „z łokcia”.
W La Paz Waterfall Gardens, przypominającym nieco zoo na świeżym powietrzu, spędzamy pół dnia. Spacerujemy w lesie deszczowym wzdłuż starannie przygotowanych ścieżek, odwiedzając kolejne fantastyczne miejsca – klatki z ptakami, insektami, małpami, dzikimi kotami, żabami, wężami, motylarnię i ogród z kolibrami. Chyba największe wrażenie robią na nas tukany, fruwające nad naszymi głowami… a może jaguar śpiący przy oknie… i jeszcze kolibry pojawiające się przed nami i znikające w pośpiechu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki… Sama nie wiem?!! Po prostu jesteśmy zachwyceni pięknem i innością kostarykańskiej przyrody!
Na koniec zaglądamy jeszcze nad kilka wysokich na kilkadziesiąt metrów wodospadów, by wyczerpani wrażeniami mijającego dnia, wrócić w końcu do Vara Blanca „na pace” pick-upa pomiędzy dojrzałymi, pachnącymi ananasami.
Tego samego popołudnia przyjeżdżamy do dużego miasta o nazwie Alajuela, gdzie najbliższe dwie noce spędzamy w cichym hostelu Trotamundos. Ostatecznie rezygnujemy z odwiedzin Parku Narodowego Volcán Poás, bowiem o tej porze roku mamy niewielkie szanse na zobaczenie krateru wulkanu Poás w całej jego okazałości.
Nad górami unosi się gęsta mgła. Do Kostaryki na dobre zawitała pora deszczowa.
Tekst: Ewelina
Zdjęcia: Łukasz(
www.przebisniegi.com)
INFORMACJE PRAKTYCZNE:Dojazd z La Fortuna do Vara Blanca:
- autobus z La Fortuna do San Carlos (autobus odjeżdża o 8:00, a nie 8:15!) – 1200 colones/os
- autobus z San Carlos (Ciudad Quesada) do San Miguel – 720 colones/os
- autobus z San Miguel do Vara Blanca – 1200 colones/os
wstęp do La Paz Waterfall Garden – 17500 colones (35 $) /os (drogo, jednak naszym zdaniem warto!)
nocleg w hostelu Trotamundos w Alajuela – 25 $/pokój dwuosobowy z jednym łóżkiem lub 12 $/os/dormitorium