W domu Rebeci i Davida każdy wieczór kończył się wspólnym gotowaniem peruwiańskich pyszności i rozmowami do późna.
Każdego dnia przybywało też nowych couchsurferów. I tak – byliśmy my, Aaron z USA, Laura z Francji, jej wielki, karmelowy tort... i jeszcze dwójka Argentyńczyków! ;) Siadaliśmy przy stoliku tuż przed domem. David wyciągał z pokoju kuchenkę gazową tak, aby wygodniej nam było pichcić na świeżym powietrzu. Wygłupom i wybuchom radości nie było końca!
Laura rysowała na torcie linie, po których Aaron wycinał kawałki ciasta dla każdego z nas. Wokół biegał pies naszych gospodarzy. David pozował do zdjęć w tradycyjnym stroju, powtarzając wciąż: „to dla was, moi przyjaciele!” W tle grała spokojna, peruwiańska muzyka. Rebeca snuła długie opowieści o jej pracy z ludźmi mieszkającymi w wioseczkach rozrzuconych po amazońskiej dżungli...
-
Ta praca była niesamowitym doświadczeniem, ale zabrała mi dużo zdrowia! – opowiadała. –
Jako pielęgniarka widziałam wiele razy, jak ludzie kąpią się, piorą i piją wodę z tej samej rzeki. Jak trzęsą się od gorączki spowodowanej malarią, dengą czy zatruciem pokarmowym. Przynosiliśmy im moskitiery, a oni tylko uśmiechali się i podawali nam swoje dzieci na ręce… Gdy wracaliśmy do wiosek, w moskitierach były dziury. Wszyscy przesiadywali wieczorami przed chatami. A komary kąsały... Ciężko było ich czegoś nauczyć! Oj, ciężko!Gdy czegoś nie rozumieliśmy, Laura tłumaczyła co ciekawsze zdania na język angielski. I tak płynął wieczór, a za nim kolejny...
-
Podobało wam się w Belén? – zagadnął raz David.
-
Bieda! Tam jest straszna bieda! – kręciliśmy głowami na wspomnienie drewnianych domów, brudnych, ubłoconych ulic i śmieci walających się pod nogami w najsławniejszej z dzielnic miasta.
-
Bieda?! – śmiał się David. –
Jaka bieda? 80 % dochodów w Iquitos pochodzi z Belén! Widzieliście te wszystkie anteny satelitarne?! Ehh, to nie jest bieda! To ich wybór, że żyją w takich warunkach. Tak jest z dziada pradziada...
- Co??! – wzdychamy z niedowierzania.
-
Bieda może i jest? Ale mentalna! Hehe!Jak to jest, że po blisko sześciu miesiącach w Ameryce Łacińskiej, ta może tak zaskoczyć, omotać niewinnie, że aż przypadkiem... oszukać??!
-
Biednie to ludzie mają w dżungli – dodała Rebeca. –
Tam ludzie nie mają niczego.
- Ale czego właściwie im potrzeba? – pyta ktoś.
-
Jedzenie i schronienie daje im dżungla.
- I tam dotarła już namiastka cywilizacji, jaką znamy. Telefony komórkowe, wieże radiowe, telewizyjne! Tak przecież łatwo się tym zachłysnąć!
- I dać zniewolić.
- I potem już tylko chce się mieć więcej i lepsze...Nasze twarze zastygły na moment w milczeniu. W smutku. Jakby dżungla miała za chwilę stracić wszystko to, co w niej najlepsze. Jakby miała zamienić się w wielkie miasto pełne elektronicznych używek i uzależnień. W ten świat, od którego „uciekliśmy”, by odetchnąć innym powietrzem.
-
Słyszeliście historię o człowieku, który wyrósł w dżungli, wyjechał daleko, ale nigdzie nie mógł znaleźć dla siebie miejsca? – zapytała Rebeca.
-
Nie?!
- Otóż po Amazonii krąży historia pewnego człowieka – ciągnął dalej David. –
Człowieka, który wychował się w dżungli, a potem zapragnął poznać świat. Wyjechał do Limy, żeby studiować inne języki i dzięki temu móc łatwiej podróżować. Jednak nie znalazł tam szczęścia. Wyjechał jeszcze dalej. Mieszkał w wielu krajach. Studiował jeszcze więcej. Jednak wciąż nie był szczęśliwy. I pewnego dnia, gdy płynął statkiem po amazońskiej rzece, po prostu zdjął ubranie i... wskoczył do wody! Wtedy widziano go po raz ostatni. Jak znikał nagi w gęstej dżungli. Wrócił do domu. Nigdzie indziej nie umiał odnaleźć szczęścia...
- Ludzi zawsze ciągnie do korzeni, do źródła!
- To tylko opowieść... Jedna z wielu...
- Ale jest w niej coś niesamowicie prawdziwego – mówię już sama do siebie, uśmiechając się w duchu na myśl o wiosce, w której dorastałam, o rodzinie, która czeka tam na mnie, o maminych pierogach z kapustą… i o „źródle”, które tak często upomina się o swoje...
Tekst: Ewelina
Zdjęcia: Łukasz(
www.przebisniegi.com)