Siedziałam na drewnianej ławce pomiędzy wejściem do ogrodu zoologicznego a znajomym wózkiem z owocami…
-
Ehh, co by tu teraz zrobić? – dumałam pod nosem. –
Wracać na pieszo do centrum miasta? Kilka kilometrów w takim upale? Nieee, no nie mam na to siły!Siedziałam tak z zamkniętymi oczami, z głową odchyloną do tyłu.
Nie tylko wszędobylska duchota tamtego dnia odbierała ochotę na dłuższy spacer. Najwięcej energii trawiła świadomość tego, że wciąż trzeba na coś/na kogoś uważać, poczucie nieustającego „zagrożenia”, czyhającego na samotne gringo w każdym większym mieście w Boliwii. Złodziej, naciągacz, fałszywy taksówkarz czy policjant… bleeee!
Mimo, że w skradzionym portfelu była jedynie równowartość około 40 zł, zapasowa karta pamięci i bateria do małego aparatu fotograficznego, dobijała mnie myśl o tym, że tak trudno tutaj o beztroskę, o swobodę w całym tym samotnym podróżowaniu!
„Uff, nic takiego się nie stało” – powtarzałam w myślach. – „Ale jak bym dorwała tego złodzieja, toż bym go k…!”
-
Proszę! To dla Ciebie! – usłyszałam nagle, po czym ktoś włożył mi do ręki 2 boliviano potrzebne na powrót do centrum miasta.
-
Słyszałyśmy, co się stało – powiedziała kilkunastoletnia dziewczynka w szkolnym mundurku.
-
Bardzo nam przykro – dodała druga. –
Musisz bardziej uważać, tutaj jest dużo złodziei!-
I co? Znalazłaś swój portfel? – zagadnęła później znajoma handlarka zza stoiska z owocami.
-
Nie, nie…-
Ja go nie zabrałam – i zaczęła przetrząsać przy mnie kieszenie swojej bufiastej spódnicy. –
Chodź, możesz sama sprawdzić. Ja nie zabrałam twoich pieniędzy!Po czym pokręciwszy się jeszcze w tę i w tamtą, wyjęła z fartucha jedną monetę.
-
Trzymaj! Na colectivo do miasta!„Jej, musiałam naprawdę źle wyglądać z tą głową przewieszoną przez ławkę” – przeszło mi wtedy przez myśl. ;)
Godzinę później wpatrywałam się z lekkim niedowierzaniem w grubą, niemiłą Boliwijkę pracującą w przechowalni bagażu na stacji autobusowej.
-
Jak to nie mogę odebrać swojego plecaka? – pytałam po raz kolejny, coraz bardziej poirytowana.
-
A gdzie masz bilecik z numerkiem? Skąd mam wiedzieć, że to twój plecak?-
W paszporcie, w plecaku… zapomniałam go wyjąć… mogę pokazać gdzie, mogę udowodnić, który plecak jest mój!-
Co to za pomysł, żeby zostawiać bilecik w paszporcie, co nie, szefie? – podśmiewała się kobieta, na co „szef”, równie gruby i gburowaty, ślęczał z nosem wpatrzonym w ekran komputera. –
Taka jest nasza polityka, gringa, nie dostaniesz plecaka i już!-
Oddajcie mi mój plecak!-
Nie!-
Dlaczego nie?!-
Bo nie masz bilecika z numerkiem!-
Mam, w plecaku!!! – wydusiłam wściekle, po czym ułożywszy usta w charakterystyczną „podkowę”, wypaliłam płaczącym głosem: –
Bez sensu ta wasza polityka!Reakcja dwójki tak przed chwilą obojętnych wobec mnie ludzi przerosła moje najśmielsze oczekiwania:
-
No co ty, mała, nie płacz! – podskoczyła grubaska. –
Szefie, bez sensu ta nasza polityka! -
Mówiłam, że bez sensu… – chlipałam pod nosem.
-
Pójdę sprawdzić ten plecak, co szefie? – postanowiła kobieta.
-
Cooo szefie…? – wtórowałam.
-
Pewnie, pewnie! Nie ma co płakać, gringita! Idźcie razem po ten plecak! – zarządził mężczyzna zwany „szefem”.
-
Kochaniutka, już dobrze… okradli cię… i sama jesteś?... biedactwo… no już, no… masz no może jakiś kawałek papieru, co?Po czym kobieta nabazgrała dużymi literami w moim zeszycie swoje imię, nazwisko, e-mail i numer telefonu.
-
Masz! Z tym bez problemu znajdziesz mnie na Facebook’u! Jakbyś kiedyś potrzebowała czegoś… Ja tu całe życie mieszkam, znam całe miasto! Napiszesz do mnie, co?! -
O rany! Heh! – przecierałam oczy z niedowierzania. –
Ale się porobiło…Ciężko byłoby spisać tamten dzień na straty. Wieść o skradzionym portfelu dotarła jeszcze do kilku innych par uszu, gnieżdżących się na stacji autobusowej w Santa Cruz de la Sierra.
Nagle ktoś ustąpił mi miejsca na ławce. Ktoś inny poczęstował cukierkiem. Zagadnął. Zapytał o kraj, w którym wyrosłam. Wydawało się jakby głośni, zwykle niczym nie zainteresowani Boliwijczycy nagle otworzyli oczy na niewysoką, białą dziewczynę z wielkim plecakiem, na którą jak dotąd nie zwracali najmniejszej uwagi…
Kolejnego ranka w Cochabambie bez przeszkód odnalazłam radiologa z nowozelandzkiej „listy urzędowej”.
-
Kiedy mogę odebrać wynik badania i wypełniony formularz? – zapytałam przy ladzie nowoczesnej, prywatnej kliniki doktora Z.
-
Dziś już nie zdążymy, a w weekend nie pracujemy. W poniedziałek z rana wszystko będzie gotowe – usłyszałam.
„Nooo, wygląda na to, że największe zamieszanie z wizą do
Śródziemia˟ mam już za sobą” – pomyślałam wtedy.
„Taka pewna jesteś?!” – podszeptywało niespokojnie moje "wewnętrzne ja". – Taka pewna…?”
cdn.
Tekst: Ewelina
Zdjęcia: Ewelina(
www.przebisniegi.com)
˟Śródziemie – pewnie wszyscy fani „Władcy Pierścieni” doskonale zdają sobie z tego sprawę ;) – to właśnie w Nowej Zelandii kręcono sławną trylogię! :)