Geoblog.pl    przebisniegi    Podróże    PRZEBIŚNIEGI w podróży dookoła świata    Przystanek na dłużej
Zwiń mapę
2012
26
lis

Przystanek na dłużej

 
Boliwia
Boliwia, Potosí
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 21462 km
 
Potosí w jakiś sposób mnie oczarowało…

Nie wiem jak… i kiedy, ale odkładając wyjazd z dnia na dzień, w końcu minęły przeszło trzy tygodnie w tym górniczym, boliwijskim mieście... Może to to leniwe tempo życia Indian, pracujących na ulicy, może czar wąskich ulic, starych kościołów, uroczystych przemarszów, trzech kolejnych strajków, których przyczyn nikt dokładnie nie zna (?!), gorących źródeł pomiędzy górami lub wciąż niewielka (w porównaniu z Sucre!) ilość zachodnich turystów? Może…?


Pewnego dnia, spacerując jak co dzień w okolicy głównego placu miasta, wypatrzyłam w bramie wejściowej do Casa Nacional de la Moneda˟ plakat informujący o czymś w rodzaju „dni otwartych” narodowej mennicy. Po krótkim wstępie przewodnik miałby prowadzać odwiedzających przez kolejne pomieszczenia. Tam specjalnie przygotowani na tą uroczystość aktorzy odgrywaliby różne scenki połączone z opowieściami o najważniejszych wydarzeniach z dziejów boliwijskiej mennicy. Sporawa lekcja historii. Trochę kultury. Wstęp wolny! Zapowiadało się ciekawie! ;)

Tamtego popołudnia na godzinę przed otwarciem wąski chodniczek przy Casa Nacional de la Moneda pękał w szwach. Przed wejściem do obiektu wiercił się w miejscu tłum zainteresowanych niecodziennym „spektaklem”. Kolejka rosła w siłę z minuty na minutę. Ustawiłam się gęsiego za boliwijskimi nastolatkami w szkolnych mundurkach, za dorosłymi w jeansach, kilkoma Indiankami w pokaźnych, kolorowych spódnicach… i czekałam.

- „Hi”, to po angielsku „cześć”, co nie? – wystrzelił młody Boliwijczyk, z którym rozmawiałam już od kilku minut.
- Tak, tak, brawo! – odpowiedziałam z uśmiechem. – Widzisz, nie ma się czego bać, tylko ćwiczyć!
- Hahaha! – cieszył się chłopak i, ośmielony coraz bardziej, dodał: – Uczymy się angielskiego w szkole, ale i tak nie umiem powiedzieć dużo w twoim języku…
- Nie, nie! – protestowałam. – To nie jest mój język. W moim kraju mówi się po polsku!
- Po… polsku?!

No tak, który przeciętny Boliwijczyk interesował by się krajem położonym tak daleko? Polski, angielski – a cóż to za różnica, wszak ani jedno ani drugie to nie hiszpański! A ja? Czy wiedziałam coś o Boliwii, zanim tam przyjechałam? Eeeh, nie pamiętam, ale zdaje się, że niewiele… przecież to tak daleko od domu…

- W Europie każdy kraj ma swój własny język – ciągnęłam. – No, mniej więcej tak to jest… I w moim kraju mówi się po polsku!
- Język polski – powtórzył Boliwijczyk, po czym ze szczerym zdziwieniem w głosie i zadumą na twarzy zapytał: – A po co wam w Europie aż tyle języków?!

Podczas gdy zaciekawionym przybyszom umilano czas wewnątrz murów starej mennicy, na zewnątrz zdążył już zapaść zmrok. Księżyc i gwiazdy błyszczały na czarnym niebie, a nad ulicami unosił się głośny dźwięk instrumentów. Ku głównemu placu miasta maszerowała właśnie potężna orkiestra, dudniąc, trąbiąc, gwiżdżąc i podrygując stopami w jednym rytmie. Na obu jej końcach niesiono kolorowe sztandary, flagi, figury.

Z całym zastępem gapiów śledziłam przez chwilę ów wzniosły, uroczysty pochód, a ten zatapiał się coraz głębiej w kolejną i kolejną uliczkę zabytkowego centrum Potosí. Wkrótce ostatni, odświętnie ubrany trębacz zniknął mi z oczu. Tuż za grupą, niemal deptając po piętach ostatniemu młodzikowi (!), jechał cały rząd aut, powoli, tym razem bez złości i naciskania na samochodowy klakson… bowiem, cóż by to teraz pomogło (tak jakby kiedykolwiek miało pomóc!)…?

Czas płynął. Miasto powoli zapadało w sen. Brakowało zaledwie kilkuset metrów do hostelu, gdy zza rogu niepozornej uliczki doszedł mnie delikatny dźwięk… cymbałek i trójkątów! Chwilę później ujrzałam kolumnę młodych, pięknie ubranych dziewcząt, która tuptała w miejscu w rytm muzyki, czekając na skrzyżowaniu na „swoją kolej”…

- O co chodzi? – mówiłam sama do siebie. – Ciekawe, czy ktoś wpuści łaskawie te dzieciaki na jezdnię?!

Kolejne auta bez wahania, nie zwalniając, nie zatrzymując się, pruły przez to samo skrzyżowanie, przy którym dziewczęta dreptały w miejscu, wystukując na okrągło tę samą melodię! Udało im się wcisnąć pomiędzy ruch uliczny dopiero po kilku dłuuuuuugich minutach, siłą rzeczy zatrzymując nadjeżdżające zewsząd pojazdy!

- Żadnej policji, żeby to wszystko zabezpieczyć?! – dziwiła się polska gringa˟, wracając do hostelu. – Nie do pomyślenia! No nie do pomyślenia!


Na myszkowaniu po mieście i krótkich wycieczkach po okolicy mijały kolejne dni…

Wciąż odwiedzałam ulubione miejsca z łakociami, sokami i sałatkami owocowymi. Niemal każdego popołudnia jadałam przy drewnianych lub plastikowych stolikach pod prowizorycznym dachem z folii. Jadałam z Indianami i to co Indianie – najczęściej zupę z kury z ogromną ilością dużej kukurydzy, cienki kotlet z piersi kurczaka i biały, gotowany ryż… całe tony ryżu!!! ;o

Piękne, słoneczne dni coraz częściej przeplatały się z deszczem. Czasem padało bez przerwy przez kilka długich, monotonnych godzin. Innym razem niebo przeszywały białe błyskawice, a uszy złowrogie, głośne grzmoty! Wtedy zrywał się wiatr, potem spadał grad… i robiło się strasznie zimnoooo! Brrrrrr!!! Coraz częściej musiałam wsuwać się głęboko w śpiwór, by spokojnie przespać noc…


Pewnego ranka, szaro-burego i chłodnego, obudził mnie dźwięk telefonu.

„Gratuluję przyznania wizy do Nowej Zelandii˟!” – przeczytałam w smsie od Łukasza. – „(…) Ja też mam! To jedziemy!”

- To jedziemy!!! – krzyczałam szczęśliwa.

… :)



Tekst: Ewelina
Zdjęcia: Ewelina

(www.przebisniegi.com)

˟Casa Nacional de la Moneda – narodowa mennica boliwijska, obecnie spełnia rolę muzeum, jeden z ciekawszych obiektów turystycznych w Potosí
˟gringa – (hiszp.) gringo w „żeńskiej odmianie” :)
˟wizy do Nowej Zelandii – więcej w poprzednich wpisach zatytułowanych „Mission (im)possible”, czyli jak to jest „załatwiać” wizę nowozelandzką w Boliwii – część I,II i III

INFORMACJE PRAKTYCZNE:

nocleg w hostelu Residencial Felcar w Potosí – 30 boliviano/pokój jednoosobowy lub miejsce w pokoju dwu/trzyosobowym (czysto, przyjemna obsługa, bez kuchni, z możliwością wykupienia śniadania (raczej skromne, od 8 bob), gorący prysznic, darmowe wi-fi)

gorące źródła w Miraflores:
- zadaszony kompleks 3 basenów z wodą o różnej temperaturze (od ciepłej po baaardzo ciepłą!), całkiem przyjemne i relaksujące doświadczenie ;)
- wstęp – 4 boliviano/os
- podmiejski busik – 4 boliviano/os (ok. 30 minut jazdy (ok. 24 km od Potosí), przystanek końcowy)

Laguna de Tarapaya (Ojo del Inca):
- jeziorko pochodzenia wulkanicznego o szerokości około 100 metrów
- woda przyjemna, choć nie tak ciepła jak w Miraflores, kilka lin przecinających zbiornik w różnych miejscach, obok basen z wodą z jeziora (nie wydawał się zbyt czysty!); podobno miejscowi boją się pływać w lagunie – jedni twierdzą, że to dlatego, iż Boliwijczycy zwykle nie potrafią pływać (nie uczy się ich tego w szkołach), inni że to wynik strachu przed zdradliwymi wirami wodnymi (szczególnie na środku zbiornika!)
- wstęp (płatny tylko wtedy, jeśli chcemy zanurzyć się w wodzie, spacerowanie/siedzenie nad jeziorem jest bezpłatne!) – 10 boliviano/os
- podmiejski busik – 4 boliviano/os (ten sam busik, którym dojedziemy do gorących źródeł w Miraflores, należy wysiąść kilka minut przed przystankiem końcowym – lepiej wcześniej uprzedzić kierowcę, bowiem przy „skrzyżowaniu”, z którego odchodzi dróżka nad jezioro, nie ma żadnego znaku!)

POTOSí to najwyżej położone miasto na świecie (około 4000m n.p.m.), stąd podróżni bez wcześniejszej aklimatyzacji narażeni są na objawy choroby wysokościowej; dużą popularnością cieszą się wycieczki do czynnych kopalni srebra wewnątrz góry Cerro Rico, organizowane przez lokalne biura turystyczne; w mieście znajduje się informacja turystyczna (można liczyć np. na kolorowe ulotki opisujące najpopularniejsze atrakcje turystyczne) i dobrze rozwinięta sieć komunikacji miejskiej (np. z centrum miasta do nowego dworca autobusowego (nueva terminal) dojechać można busikiem A lub 3, koszt 1,5 bob/os) oraz do wybranych atrakcji pod miastem (np. do gorących źródeł w Miraflores – jw.); podobnie jak w innych boliwijskich miastach najtaniej zjeść można na lokalnym rynku (mercado)


 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (74)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
zuzkakom
zuzkakom - 2013-07-15 15:56
Urocza miejscowość i cudne zdjęcia!

Po Waszych poprzednich przygodach po "Brakowało zaledwie kilkuset metrów do hostelu, gdy zza rogu niepozornej uliczki " już oczekiwałam że ktoś wyskoczył w niecnych zamiarach, uffff, nic takiego ;)
 
marianka
marianka - 2013-07-17 13:00
Ale kolory, ile życia! No i gratuluję wizy! Trochę zazdroszczę;)
 
tealover
tealover - 2013-07-29 19:23
:D nigdy nie zdała msobie sprawy, iż dla latynosów nasza różnorodność językowa może być dziwna... ale rzeczywiście! oni przecież wszędzie słyszą tylko hiszpański no i portugalski gdzieniegdzie.

również gratuluję wizy i nie mogę się doczekać następnego wpisu!!
 
 
przebisniegi

Łukasz Szubiński & Ewelina Grymuła
zwiedzili 8.5% świata (17 państw)
Zasoby: 172 wpisy172 278 komentarzy278 3753 zdjęcia3753 8 plików multimedialnych8