Geoblog.pl    przebisniegi    Podróże    Mongolia & Syberia 2008 - W PRZYGOTOWANIU    Powrót do Ułan-Bator
Zwiń mapę
2008
05
sie

Powrót do Ułan-Bator

 
Mongolia
Mongolia, Ulan Bator Hoto
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 8754 km
 
Wtorek. Wczesny ranek. Słońce nie zdążyło jeszcze wydostać się zza zielonych pagórków, a my pędzimy już przed siebie w przeładowanej ludźmi Toyocie. Tradycyjne, kolorowe stroje, w które przyodziani są Mongołowie, podkreślają azjatycką, tak różną od naszej urodę. Ich leniwe ruchy, półprzytomne spojrzenia zdradzają zmęczenie, lecz na co poniektórych twarzach można dostrzec dyskretny uśmiech. „Całą noc bawiliśmy się na weselu!” – tak zaczyna się ich opowieść…

Dopiero po kilku godzinach bezowocnego czekania na kolejny uśmiech losu, udaje nam się wydostać z Tsetserleg. Kilkanaście minut tłuczemy się w kurzu na brudnym grzbiecie półciężarówki, by w końcu dotrzeć do najbliższej wioski. Wykończeni monotonną „karuzelą” wymuszoną przez dziurawą drogę oraz ciągłą walką z cisnącym się do oczu pyłem siadamy w cieniu niedaleko stacji benzynowej. I znów czekamy…

Gdzieś daleko w Europie istnieje niewielki kraj o nazwie Polska. Gdy pewnego dnia przyszła wielka wojna, siejąc strach i spustoszenie, mieszkańcy tego kraju długo i dzielnie bronili granic ukochanej ojczyzny. Wieści o tym dotarły w głąb Azji, a ich echo wciąż słychać na zielonych pastwiskach potomków wielkiego Czyngis – Chana. Jak to możliwe? Większość mieszkańców Mongolii, których spotkaliśmy podczas naszej podróży, zna doskonale bohaterów serialu „Czterej pancerni i pies”. Marusia, Gustlik i Janek – tak postanawia nas ochrzcić dwójka wesołych, grubaśnych Mongołów, którzy spod szarego kąta na końcu świata zabierają nas do wygodnego auta.

Przez zielone łąki, przez zielone pastwiska pędzimy pustą, dziurawą drogą, a wokół kłębią się tumany kurzu, pyłu i piasku! Wódka leje się strumieniami! Najpierw do niewielkiej czarki, a z niej prosto do wysuszonych gardeł. Po chwili Janek i Gustlik są tak weseli, że Marusi coraz trudniej zrozumieć ich słowa mimo, że sama jedynie zamoczyła usta w „ognistej wodzie” wiedząc, że gospodarze wybaczą jej niechęć do większej ilości trunku. „Niech żyje Lech Wałęski, mój drug!” – krzyczy w niebogłosy nasz pijany, mongolski przyjaciel… Strumień wódki płynie nieprzerwanie. Czarka goni czarkę, kolejka kolejkę… aż w końcu nasz wesoły kompan oznajmia - „Lech! Niech żyje Lech Mongolski!” – i wyczerpany osuwa się na łóżko złożone z kilku foteli. Hrr… hhrrrrrr… miarowe dźwięki wypełniają wnętrze auta. Kierowca patrzy na nas półprzytomnym wzrokiem. Na jego twarzy gości szeroki uśmiech. ;) „Charchorin! Już widać Charchorin!” – woła, pokazując przed siebie palcem. Na tle zielonego stepu rysują się powoli kształty ogrodzonych płotem jurtowisk, budynków i białych murów klasztoru Erdeni Dzu. „Nie dojedziemy dzisiaj do Ułan-Bator. Musimy się wyspać. Marusia, Gustlik, Janek, uważajcie na siebie!” Na pożegnanie wręcza nam niebieską kartkę, na której złotą farbą namalowano mongolski symbol i kilka niezrozumiałych dla nas słów. „Europejczycy piszą z lewa do prawa, Izraelczycy z prawa do lewa, a nasi przodkowie pisali z góry do dołu.” – tłumaczy grubaśny Mongoł.

Dzień chyli się już ku końcowi, gdy w trójkę przemierzamy pustoszejące powoli ulice Charchorin. Chcemy wydostać się poza granice stolicy ajmaku, nim słońce całkiem zniknie za horyzontem. Po drodze zaczepia nas kilku Mongołów – jedni by zaproponować taksówkę, inni nocleg w hotelu. Z niedowierzaniem patrzą na nas, gdy pokazujemy palcem na północ, na Ułan-Bator – cel naszej dzisiejszej wędrówki. Ktoś z rozbawieniem tłumaczy nam, że o tej porze nikt już nie podróżuje. Dlaczego? Mongolia nocą absolutnie niczym nie przypomina rozświetlonej Europy. Nie ma migoczących wzdłuż drogi świateł, odblaskowych znaków drogowych, smukłych latarni… Gdy zapada noc wszystko pożera ciemność! Góry, rzeki, zwierzęta, samotny wędrowiec na stepie… wszystko to ginie w nieprzeniknionej czerni, przepada natychmiast, jakby nigdy wcześniej nie istniało…! O tej porze nikt już nie podróżuje… A jednak spróbujemy poszukać szczęścia… ;)

Jest już bardzo późno, gdy wsiadamy do starego, brudnego UAZ-a. Na wysłużonym fotelu przy oknie siedzi starsza kobieta. Za nią, z poukładanych równo kanistrów unosi się charakterystyczny, ostry zapach benzyny. Siadam na brzegu wysłużonego fotela. UAZ wyrusza w drogę, kołysząc się we wszystkie strony jak wagonik kolejki w wesołym miasteczku. Moje kolana uderzają rytmicznie o krawędź jeszcze jednego kanistra, przy którym z kolei rozgościł się Paweł. Łukasz siedzi obok tajemniczej, cichej starszej pani. Przed nami młody kierowca prowadzi auto po dziurawej, opustoszałej drodze. Rozmawia głośno, z dużo starszym od siebie mężczyzną, który siedzi tuż obok w przednim fotelu.

Czas wlecze się niemiłosiernie. Ciemna noc wydaje się czernieć z każda minutą coraz bardziej. Co chwilę od gruntowej drogi, którą jedziemy, odchodzi i znika w ciemności inna, a dalej kolejna… i kolejna. Młody kierowca brnie uparcie prosto przed siebie, lecz czasami, zawahawszy się na moment, skręca nagle w prawo, potem dla odmiany w lewo… i tak w kółko... wydawać by się mogło bez końca…

Z błogiego odrętwienia wyrywa nas starszy Mongoł, klepiąc znienacka pawłowe ramię, wskazując przy tym palcem na zapałkę wystającą z kanistra spoczywającego u naszych stóp. Ppssssssss… słyszymy charakterystyczny dźwięk uwalniającego się gazu. Jak się okazuje, w owym kanistrze warzy się świeży kumys, a Paweł… cóż, Paweł nie zazna wiele odpoczynku dzisiejszej nocy… ;)

Sekundy zmieniają się w minuty, minuty w godziny. Brniemy coraz głębiej i głębiej w ciemną, gęstą noc. Żadnych świateł, drzew, asfaltowej drogi. Mongolskie pustkowia stają się tak tajemnicze i nieodgadnione jak nigdy przedtem.

Co pewien czas Paweł zrywa się z wymoszczonego przez siebie posłania, by uwolnić kanister z kumysem od nadmiaru dwutlenku węgla. Za którymś razem nachyla się do nas konspiracyjnie, szepcząc (tak jakby ktoś z tutaj obecnych miał szansę zrozumieć jego słowa ;)): „Ten facet ma szklane oko”- I skina lekko głową w kierunku starszego Mongoła. Cicha, siedząca do tej pory w jednej pozycji kobieta wyjmuje z torby spore białe zawiniątko – kości obleczone mięsem. Stary Mongoł podrywa się z miejsca jak oparzony i zaprasza do uczty, wołając po rosyjsku: „Jeść! Jeść! Jeść mięso!” Z cienia wyłania się jego tajemnicze OKO! W środku nieprzeniknionej nocy, w sercu mongolskiego pustkowia przeszywa nas na wylot martwe spojrzenie szklanego oka!! ;D Na twarzach Łukasza i Pawła błądzą na siłę tłumione uśmiechy. „Jeść! Jeść!” – woła zachęcająco stary Mongoł. Czy to brak zaufania do niewinnego oka, które nie widzi, każe nam odmówić gospodarzowi? A może zwyczajny strach przed tym, co może nas spotkać po zjedzeniu tego mięsa? ;)

Tej nocy nad wyraz gościnny starszy pan jeszcze nie raz zakłóci nasz spokój przypominając o warzącym się właśnie kumysie, proponując mięso, ciastka, wodę… Młody kierowca kilkukrotnie zatrzyma się, by napełnić benzyną pusty bak lub naprawić silnik, który co kilka kilometrów odmawia posłuszeństwa. ;) Świat czarnieje przed moimi oczami coraz bardziej. Czyżby pochłaniała nas coraz to większa ciemność? Gwiazdy mrugają zabawnie w brudnych oknach starego UAZ-a. Dźwięk warczącego silnika zdaje się cichnąć, aż znika zupełnie za zielona górą porośniętą trawą… Ppssss… Obok warzy się świeży kumys, który rozgrzewa ciało, gdy jest chłodno, i studzi pragnienie podczas upału. Niewidzące szklane oko wpatruje się we mnie, ciekawe… PPsssssss… Stare ręce z matczyną delikatnością okrywają mnie grubym swetrem. Jest coraz cieplej… Ppssssssssssss… Oko mruga zawzięcie, patrzy z apetytem na stos suszonego mięsa… jakby chciało je pożreć, głupie! Ha! Ha! Ppsss… ppssssssssss… Zasypiam…

Jaka dziwna, głucha wręcz cisza! Gdzie podział się warkot silnika? Wyglądam przez uchylone drzwi starego auta. Łukasz, Paweł i kilkoro Mongołów przypatruje się rozłożonej na trawie mapie. Za starym UAZ-em stoi teraz jeszcze jeden samochód osobowy, a za nim wielka ciężarówka. „Zgubiliśmy się!” – wyjaśnia Łukasz – „Według GPS-a jesteśmy około 50 kilometrów od Ułan-Bator, ale oni chyba nie bardzo umieją czytać mapę.” Grupa mężczyzn gestykuluje zawzięcie, co jakiś czas drapiąc się z zakłopotaniem po zmęczonych głowach.

Po dłuższej chwili silnik UAZ-a znów zaczyna pracować, a my ruszamy na poszukiwanie Ułan-Bator – miasta, w którym zaczyna się i kończy każda podróż po Mongolii.

Jest już jasno, gdy docieramy do stolicy. Pod obskurnym blokiem żegnamy wspaniałych, gościnnych gospodarzy starego UAZ-a i przesiadamy się do mniejszego auta. Młody Mongoł odwozi nas prosto pod bramę prowadzącą na teren dobrze nam znanego hostelu Gana’s Guest House. Szalona podróż z prawdziwym morzem benzyny, warzącym się kumysem, szklanym okiem i gasnącym co chwila silnikiem dobiegła końca. Niezwykła podróż, z niezwykłymi ludźmi!


 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (4)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
przebisniegi

Łukasz Szubiński & Ewelina Grymuła
zwiedzili 8.5% świata (17 państw)
Zasoby: 172 wpisy172 278 komentarzy278 3753 zdjęcia3753 8 plików multimedialnych8