Drugiego dnia rejsu miejscowi, już bardziej ufni, sami zaczęli podchodzić i wypytywać nas o różne rzeczy: „Skąd jesteśmy?”, „Czy podoba nam się Peru?”, „Czy widzieliśmy już Machu Picchu?”, „Dlaczego nie mamy dzieci?”, „Ile kosztuje bilet lotniczy z Peru do Europy?”. Bariery puszczały. Rozmowy przeplatały się z wybuchami śmiechu. To zagadnęła nas młoda dziewczyna, to znów jakieś dziecko sterczało przede mną kilkanaście minut, przyglądając się, jak siedzę i patrzę na rzekę. Wszystkim nam brakowało rozrywki…
Wieczorem podszedł do nas strażnik tutejszego paku narodowego, „hamakujący” naprzeciwko nas. Opowiadał o dżungli. O ludziach z wiosek. O kolei, mającej połączyć Iquitos z resztą kraju, a której tutejsi sobie nie życzą.
-
Co to znaczy „gringo”? – padło w końcu pytanie.
-
Obcy. Z USA.
- Uaa! A my z Polski! – wybuchamy rozbawieni, nie dając dokończyć zdania naszemu przedmówcy. –
W takim razie nie jesteśmy „gringos”!
- Jesteście!
- Ale dlaczego? Nigdy nawet nie byliśmy w USA!
- Jesteście obcy... nie stąd...
- W takim razie jestem „gringo”, ale tylko w połowie! „Semi-gringo”! No, bo nie z Ameryki! – podsumował Łukasz.
-
Hhahahaha! Niech będzie! – śmiał się strażnik.
Wcześniej, tego samego dnia, na pokład Eduardo IX przybył kolejny nieprzeciętny pasażer – jakiś pan z gitarą na plecach. Do wieczora podśpiewywał co rusz hiszpańskie przeboje, które łatwo wpadały w ucho, przerywały na chwilę monotonny ryk silnika, uprzyjemniając nieco „wiszenie” w hamaku.
Nocą i ów przybysz rozwiesił swój hamak na środkowym pokładzie statku. Wybrał miejsce obok mnie tak, że nie sposób było zapomnieć o jego obecności. Zamiast kąpieli grajek wypalał sobie naskórek na stopach żarem z papierosa. Śmierdziało od niego niemiłosiernie!
??
Zarządziliśmy natychmiastową ewakuację!
Łukasz przesuwał nasze hamaki w stronę rufy statku, podczas gdy inny pasażerowie... hmm, robili dokładnie to samo, chcąc zorganizować dla nas więcej miejsca! Łukasz, jako najwyższy z zebranych, co chwilę skakał wysoko pod sufit, aby przesuwać sznurki hamaków! Całą tą scenę obserwował znajomy strażnik... i kucharz o chodzie dystyngowanej damy!
-
Uuuu! – brew młodego kuchmistrza wędrowała to w górę to w dół na widok wierzgającego pod sufitem Łukasza.
-
On chce twojego chłopaka! Lepiej uważaj! – krzyczał zza moich pleców rozbawiony do rozpuku strażnik.
-
No no! – mlaskał pod nosem kucharz.
-
Uważaj! – powtarzał z zapałem strażnik.
-
Uuuuuhuhuhu! – majaczył kucharz.
-
Aaaaaaaa! – krzyczałam sama do siebie.
-
Hhahahahha! – umierało ze śmiechu kilkoro naszych „hamakowych” sąsiadów.
Pufff! Łukasz wreszcie skończył pracę i jednym ruchem ześlizgnął się spod sufitu na ziemię!
-
Załatwione! – przyznał triumfalnie.
-
Schowaj ten brzuch! – wołałam do niego rozbawiona, gdy ten wciągał koszulę do spodni.
-
Mnnnmm! – raz jeszcze kucharz dał o sobie znać, puszczając zadziornie oko w stronę Łukasza.
-
On jest mój! – wybuchłam w końcu, ubawiona po pachy.
-
On jest mój! Hahahaha! – wtórowali sąsiedzi.
-
O co chodzi? – pytał zdezorientowany Łukasz.
-
Oj! Już dajcie spokój! Wariaci! – urwał zabawę kucharz.
Odchodząc, machał zalotnie pupą raz na lewo raz na prawo, aż w końcu zniknął we wnętrzu swojego hamaka.
Heh! I stała się rzecz niebywała...
Powiedziano nam wyraźnie: „będziemy płynąć 3 dni do Iquitos”. I choć zwykle w Ameryce Łacińskiej przychodzi nam na coś czekać, z lekkim rozczarowaniem przyjęliśmy wiadomość (oczywiście przypadkiem i drogą pantoflową!) o tym, że z rana mamy dopłynąć do celu (1,5 dnia wcześniej!). Niedosyt, ot co! Niedosyt i pytanie: co teraz ma zrobić gringo z zapasem wody na trzy dni, hehe?? ;)
Ostatniej nocy spaliśmy smacznie, opatuleni miękkimi śpiworami, bowiem, choć amazońska dżungla na ogół kojarzy się tylko z nieziemskim upałem, nocą nad rzeką potrafi być wyjątkowo wietrznie i chłodno!
Rankiem pożegnano nas uśmiechem i uściskiem dłoni. Potem wszystko się urwało, rozpłynęło w powietrzu… Wprost z drewnianej pochylni, po której zbiegliśmy z pokładu Eduardo IX, trafiliśmy w błoto, gwar, szarość i deszcz, który tamtego dnia spadł na Iquitos.
Staliśmy u wrót zupełnie innego świata...
Tekst: Ewelina
Zdjęcia: Łukasz(
www.przebisniegi.com)
INFORMACJE PRAKTYCZNE:dobry hamak na rynku w Yurimaguas – 30-45 soli (ceny hamaków w Tarapoto są trochę wyższe!)
bilet („na hamak”) na rejs z Yurimaguas do Iquitos na pokładzie Eduardo – 90 soli/os (
na statkach Eduardo panują najlepsze warunki sanitarne, co oczywiście oznacza również najwyższą cenę za bilet; warto przyjść do portu kilka godzin przed planowanym odpłynięciem, żeby zająć dobre miejsce; przed rejsem należy zaopatrzyć się w miskę na jedzenie, wodę na całą podróż i jakieś przekąski lub owoce)
w hostelu Yacuruña w Yurimaguas poznaliśmy przewodnika po dżungli, który pomógł nam zrobić niezbędne zakupy na rejs, niestety nie stać nas było na skorzystanie z usług jego agencji; chłopak wydawał się uczciwy, więc
gdyby ktoś szukał w Yurimaguas namiarów na przewodnika po dżungli oto one: winston-geminis@hotmail.com, tel.: 983941980 (Ayahuasca Tour) (Winston mówi jedynie w języku hiszpańskim!)