ROZDZIAŁ I
Na pokładzie Henrego 10-
Wpływamy na Ukajali – zagadnął mnie starszy Peruwiańczyk, z którym nie raz podczas tego rejsu miałam obserwować rzekę i toczyć dłuższe rozmowy.
Potężna Amazonka podzieliła się nagle na dwie gałęzie, z których wybraliśmy lewą. Zrobiło się nieco węziej. Co chwilę pojawiał się nowy zakręt, zawijas lub piaskowa wydma bliżej gęstego, zielonego brzegu.
-
O tej porze roku poziom wody jest niski – ciągnął dalej Peruwiańczyk. –
Będziemy płynąć wolniej, dłużej…
- Ile?
- Około 6 dni!Na początku mówiono nam o 3 dniach, potem 4… 5… W końcu o 6 dniach i 6 nocach na rzece. Nikt jednak nie wiedział niczego na pewno. Zawsze coś mogło nas opóźnić.
Płynęliśmy wiecznie tym samym, monotonnym tempem.
Jedynym urozmaiceniem był czas, kiedy przybijaliśmy do brzegu przy jakiejś wiosce, by wysadzić jednych pasażerów i zapakować kolejnych. A tych przybywało z każdym dniem coraz więcej!
Było ciasno! Im dalej w górę Ukajali, tym ciaśniej! Przybywało ludzi, a wraz z nimi najróżniejszych klamotów. Przybywało hamaków. Dziesiątek hamaków, coraz gęściej ściśniętych między sobą!
Pewnej nocy przywieszono jeszcze kilka wokół nas. Jak?! Skąd?! Wcześniej wydawało mi się to zupełnie niemożliwe. Nie było miejsca! Ktoś jednak wypatrzył szparę! I przywiesił hamaki! Śmiać mi się chciało z bezsilności, kiedy tej samej nocy próbowałam się przewrócić z jednego boku na drugi. Nie mogłam! Nie byłam w stanie się ruszyć! Ugrzęzłam w kokonie, jakim stał się dla mnie mój własny hamak i wisząca nad nim moskitiera! Z jednej strony ograniczały mnie nasze plecaki, z drugiej nowa sąsiadka, chrapiąca rytmicznie nad moim uchem. Dopiero po kilku godzinach bezowocnej walki z własną niedolą, piekielnie zmęczona, zasnęłam… ;)
Codziennie odwiedzaliśmy te same miejsca na pokładzie Henrego 10. Moją uwagę zawsze przykuwał kiczowaty tygrys na samym przodzie łodzi. Dookoła kuło w oczy żarówiaste, biało-pomarańczowe tło niemal każdej ściany statku. Tygrys gapił się złowrogo przed siebie, a ja za nic w świecie nie mogłam dociec, po co ktoś go tutaj namalował…??!
Na górnym pokładzie tkwił kapitan i jego drewniany ster. Niżej ogromna część silnika, dudniąca niemiłosiernie głośnio wciąż w tym samym rytmie! Puff! Puff, puff!! Dalej pokład pełen hamaków, pod nim kolejny – podobny! Na samym dole płynęły towary, poukładane w wysokie rzędy. W najbardziej do przodu wysuniętej części Henrego, znajdowała się samotna półciężarówka, rzucająca wystarczający cień, by móc w spokoju uciec przed gorącem i duchotą upalnego dnia. Czasem lubiłam wymykać się w to miejsce, siadać na brzegu łodzi i patrzeć w rzekę. Tylko tutaj można było dosłyszeć dźwięki, dobiegające z dżungli. W hamaku na środkowym pokładzie statku tajemnicze odgłosy ginęły we wrzasku silnika, rozmów i wybuchów śmiechu…
Pamiętam jeszcze, jak pierwszego dnia rejsu wisiałam sobie beztrosko w hamaku, obserwując sąsiadów, gdy wtem przypadkiem dojrzałam w tłumie bledszą twarz o niebieskim spojrzeniu. Czy na pewno? Tak!
Właściciel tego spojrzenia wsuwał z zapałem cały kopiec gotowanego ryżu. :)
„Aha, a więc jest nas czterech! Czterech gringos!” – pomyślałam wtedy.
cdn.
Tekst: Ewelina
Zdjęcia: Łukasz(
www.przebisniegi.com)