Po całej nocy spędzonej w autobusie w końcu dotarliśmy do Arequipy, położonej w otoczeniu malowniczych gór Cordillera Volcánica.
Zatrzymaliśmy się w cichym, przyjemnych hostelu w pobliżu Starego Miasta.
Mimo, że znajdowaliśmy się powyżej 2300 m n.p.m., każdy dzień przypominał nam gorące, polskie lato. Przechadzaliśmy się w sandałach i koszulkach na krótki rękaw, fotografując kolejną „starówkę” wpisaną na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Pewnego wieczoru brat właściciela naszego hostelu, Juanca, poczęstował nas peruwiańskim pisco i zaczął opowiadać o kanionach w okolicy miasta.
-
To gdzie chcecie pojechać? – dopytywał się.
-
No… do Colca – odparliśmy nieco zdziwieni. –
Zobaczyć kondory!Wtedy Juanca wyjął kartkę papieru i zaczął rysować schemat najgłębszego kanionu na świecie – Cañón de Cotahuasi. Opowiadał o ludziach wciąż jeszcze nieskażonych turystyką, o opustoszałych ruinach inkaskich miast, o skałach, wodospadach i kaktusach wyrastających z czerwonej ziemi. Obiecywał przygodę, którą trudniej nam będzie znaleźć w kanionie Colca, sławnym i pięknym, aczkolwiek niezwykle turystycznym miejscu.
Długo nie trzeba było nas namawiać!
Z rana Łukasz pobiegł na stację autobusową po bilety do Alca, niewielkiej miejscowości w kanionie Cotahuasi, skąd mieliśmy już swobodnie, z dala od miejskiego zgiełku rozpocząć poszukiwanie naszych przygód.
Wyruszyliśmy następnego popołudnia.
Zajęliśmy ostatnie miejsca w autokarze po brzegi wypchanym miejscowymi Indianami Quechua, wystrojonymi w tradycyjne, kolorowe stroje. Część z nich siedziała już po pas opatulona ciepłymi kocami. W końcu i my wyjęliśmy nasze śpiwory. Wkrótce czekała nas przeprawa przez wyższe partie gór otaczających Arequipę.
Wygodna, asfaltowa droga szybko się skończyła, odsłaniając pierwszy etap trudności i niewygód naszej podróży.
W końcu nastał chłodny wieczór… potem noc. Zza zepsutego okna, przez które do wnętrza autobusu wciąż dostawało się mroźne powietrze, obserwowaliśmy tajemniczy, górski krajobraz. Było przeraźliwie ciemno, pusto. W świetle gwiazd i księżyca odbijały się odległe, ośnieżone szczyty. Czasem udało nam się dostrzec małe, prowizoryczne domy, ustawione przy drodze. Przy jednym z nich nasz autobus zatrzymał się nagle, a kierowca wyrwał pasażerów z i tak płytkiego snu, krzycząc: „baño” (toaleta)!
Nie wiem kiedy i jak udało nam się zasnąć…
W wypełnionym zmęczonymi ludźmi autokarze wciąż ktoś chrapał głośno i przeeeeeeeeciągle! Nasze głowy podskakiwały na dziurach i kamieniach, którymi gęsto usiana była gruntowa droga, prowadząca do kanionu! Mój fotel uparcie wracał do pozycji siedzącej mimo, że na wszelkie sposoby próbowałam temu zapobiec! Rozkładałam go, wyginając się przy tym co sił do tyłu, zamykałam oczy, zasypiałam na moment, po czym budziłam się nagle, gdy ten na kolejnych wertepach znów postanowił się złożyć! Obok mnie Łukasz ukrywał głowę głęboko w śpiworze, zasłaniając się przed wiatrem, ziejącym wprost na niego przez zepsute okno!
Tak właśnie zaczęła się długo oczekiwana przygoda… ;)
Tekst: Ewelina
Zdjęcia: Łukasz(
www.przebisniegi.com)
INFORMACJE PRAKTYCZNE:autobus semi-cama z Cuzco do Arequipy – 25 soli/os
nocleg w hostelu San Lazaro Lodge w Arequipie – 15 soli/os (cichy, spokojny hostel z dostępem do Internetu i kuchni)
autobus z Arequipy do Alca (w kanionie Cotahuasi) – 35 soli/os/firma Reyna lub 30 soli/os/firma Cromotex (wyjazd o 16.30, przyjazd do Alca o 6.00 rano), UWAGA! – firma Cromotex ma na tej trasie nowsze, wygodniejsze autobusy; bilety należy kupić przynajmniej z jednodniowym wyprzedzeniem!