-
Sucre, Sucre, nocny do Sucreeeeeee! – wrzeszczeli „autobusowi naganiacze” na dworcu w Cochabamba.
– Panienka do Sucre?! Semi-cama˟! 60 boliviano! Najlepsza cena!-
A ile to będzie godzin do Sucre? – zapytałam.
-
No tak z 10 będzie.-
Hmm, dużo... A toaleta w autobusie jest?-
Jest! Pewnie, że jest!Rzeczywiście, toaleta była.
Zaś na drzwiach do toalety wisiała krzywo zżółknięta już kartka, na której napisano dużymi, drukowanymi literami – „CERRADO” (zamknięte) … ;)
W środku nocy pomocnik kierowcy wszedł do przedziału z pasażerami, zapalił światło i rzucił ostro:
-
Przerwa na toaletę!Nauczona doświadczeniem, że o WC w Boliwii trudno, natychmiast wygramoliłam się ze śpiwora i wypadłam jak strzała z autobusu w sam środek rozgrywającego się na zewnątrz… „cyrku”!?
Stałam na skrzyżowaniu jakiegoś miasteczka, obok wysokiego muru poprzecinanego gęstymi, kolczystymi krzakami. Wiał chłodny, orzeźwiający wiatr, który niósł ze sobą nieprzyjemne zapachy wydobywające się właśnie spod moich współpasażerów podróży…!
Ludzie „robili co trzeba” najczęściej właśnie pod ten mur przy skrzyżowaniu… Jednakowo – mężczyźni, kobiety, dzieci… Zzuwali gacie i stawali, kucali na chodnik, na drogę, pod krzakami, pod latarnią lub trochę z boku, jeśli chciało im się odejść kilka metrów w głąb ulicy… Naturalnie, niewielu się chciało… Gołe pupy ginęły w fałdach bufiastych spódnic… jedna obok drugiej…!!!
-
To chyba jakiś żart?! – zagadnęłam młodą dziewczynę, stojącą obok. –
Gdzie jest toaleta?!-
Nie, żaden żart! – odpowiedziała z powagą i w okamgnieniu zniknęła w czerni nocy, gdzieś tam przede mną.
Pobiegłam za nią co sił w nogach przy akompaniamencie autobusowego klaksonu, oznajmiającego koniec „przerwy na toaletę”! Ehhh, ta Boliwiaaa…!!! ;)
Pierwszy ranek w Sucre – oficjalnej stolicy kraju (na liście UNESCO), przywitał mnie piękną, słoneczną pogodą.
Od razu rzucał się w oczy brak śmieci na dość wąskich, urokliwych ulicach...
Białe wieże zadbanych kościołów elegancko komponowały się na tle błękitnego nieba. Za nimi długie, niebanalne budynki, szerokie place pełne zieleni, niewielki park, fontanna, kwiaty, krzew przycięty w kształt lwa, lokalny rynek, sklepiki z pamiątkami, pielgrzymki turystów ginące w tłumie miejscowych Indian, żebracy okupujący chodniki, marsze manifestacyjne, warkot samochodowych silników, równo ułożone latarnie, zapach sprzedawanych na ulicy łakoci… – wszystko to tonęło w przyjemnym słońcu i leniwej, acz pogodnej atmosferze miasta.
-
Ewelina?! – usłyszałam pewnego dnia w jednym z licznych
alojamiento˟ w centrum Sucre.
-
Sophie?!Przypadek sprawił, że niespodziewanie po raz kolejny spotkałam Léo i Sophie – backpackersów z Francji, z którymi ostatnio widziałam się w La Paz kilka tygodni temu, potem od czasu do czasu na internetowym czacie.
Najbliższe dwa dni spędziliśmy razem, wałęsając się po okolicach turystycznej, zabytkowej części miasta, kończąc każdy wieczór darmowym koncertem fortepianowym w ichniejszym „domu kultury”.
Jadaliśmy tanio na lokalnym rynku, odkryliśmy razem francuską cukiernię niedaleko placu centralnego, a raz przeprowadziliśmy nawet zakład „o czekoladę” (boliwijskiego producenta, ma się rozumieć! ;p).
-
Ewelina, i co? Podoba ci się w Sucre?! – zagadnęło na koniec jedno z nich.
-
Nooo, podoba się! – odpowiedziałam. –
Podoba się! :)Tekst: Ewelina
Zdjęcia: Ewelina(
www.przebisniegi.com)
˟semi-cama – z hiszp. semi - pół i cama - łóżko, tu: autobusowy fotel odchylany kilkadziesiąt stopni do tyłu
˟alojamiento – (hiszp.) kwatera
INFORMACJE PRAKTYCZNE:nocny autobus
semi-cama firmy Trans Real Audiencia z Cochabamba do Sucre – 60 boliviano/os (9-10 h jazdy)
nocleg w hostelu Charcas w Sucre – 40 boliviano/pokój jednoosobowy (warunki podstawowe, dość czysto, bez dostępu do kuchni, bardzo kiepskie wi-fi)
nocleg w hostelu Veracruz w Sucre – 30/pokój jednoosobowy (warunki skromne, dość brudno (szczególnie w toaletach!), pokój bez elektryczności! (jedno gniazdko przy recepcji), bez dostępu do kuchni, darmowe wi-fi tylko przy recepcji)
SUCRE – uchodzi za najładniejsze i jedno z najbezpieczniejszych miast w Boliwii, w trakcie kilkudniowego pobytu można trafić na darmowy koncert, wystawę itp.; w niedzielę w oddalonym o 65 km
Tarabuco organizowany jest wielki targ; podobnie jak w innych boliwijskich miastach najtaniej zjeść można na lokalnym rynku (
mercado); w kafejkach internetowych w całym mieście kiepski/wolny Internet; jest też problem ze znalezieniem dobrego i taniego (rzędu 25-30 bob/os) noclegu (najtańszy nocleg za 30 bob - najczęściej bardzo skromne warunki lub brudno)