Geoblog.pl    przebisniegi    Podróże    Mongolia & Syberia 2008 - W PRZYGOTOWANIU    26.07.-29.07.08r. - Na zachód od Ułan-Bator
Zwiń mapę
2008
29
lip

26.07.-29.07.08r. - Na zachód od Ułan-Bator

 
Mongolia
Mongolia, Karakorum
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 7741 km
 
Po wyczerpującym powrocie z Dalanzadgad odpoczywamy niemal cały dzień, przygotowując się powoli do kolejnej „ucieczki” z Ułan-Bator.

Następnego ranka z wielkimi plecakami na ramionach z trudem mieścimy się do miejskiej marszrutki (300T/os.). Nic dziwnego, że kierowca patrzy na nas spode łba… Zajmujemy sporą część jego niewielkiego pojazdu :). Patrzy i patrzy… W końcu, krzywiąc się, próbuje wymusić na nas pieniądze za przewóz plecaków. Odwracamy się pospiesznie w stronę okna udając, że nic nie rozumiemy, a słowa kierowcy skierowane są do kogoś innego. Trzymamy plecaki na kolanach, więc i tak nie zmieściłby się tutaj nikt więcej. Gdy wysiadamy z marszrutki kierowca raz jeszcze próbuje upomnieć się o pieniądze, lecz po minucie, zrezygnowany, odjeżdża. Nie po raz pierwszy spotkała nas taka sytuacja, nie po raz pierwszy udawaliśmy mało rozgarniętych, zagubionych turystów. I jak dotąd źle na tym nie wyszliśmy…

Na zachodnim dworcu w Ułan-Bator czekamy ponad dwie godziny zanim we wnętrzu minibusa zgromadzi się wystarczająca liczba ludzi. W kierunku Charchorin (13 000T/os.) ruszamy dopiero po godzinie 11.00, ściśnięci na fotelach do granic możliwości z resztą pasażerów. Przez pierwsze kilkanaście minut humory nie przestają nam dopisywać. Śmiejemy się głośno, gdy „zgniatani” przez towarzyszy podróży, czujemy się jak sardynki zamknięte w puszce ;). W naszym przewodniku czytamy, że droga do miasta jest w znacznej części asfaltowa. Kierowca najwyraźniej wybrał inną trasę, bo wciąż podskakujemy na dziurawej gruntówce. Z czasem niewygoda zaczyna doskwierać… Staje się trudna do zniesienia. Jakby nie narzekać na polskie pociągi i autobusy, żadne z nas nie doświadcza na co dzień takich warunków podróży.

Po dziewięciu godzinach jazdy docieramy do Charchorin (Karakorum), niegdysiejszej stolicy mongolskiego imperium, założonej w XIII wieku przez Czyngis-Chana. Już wkrótce zapadnie zmrok. Obóz rozbijamy w dolinie ponad miastem. Dawniej musiała płynąć tędy nieduża rzeka, po której dziś zostało jedynie wyschnięte koryto pełne piasku i kamieni.

Na miejscu dawnego miasta znajduje się klasztor Erdeni Dzu (wstęp – 3 000T/os.). Otacza go wysoki, biały mur. W przewodniku czytamy, że jest to jedno z najpiękniejszych miast sakralnych w dzisiejszej Mongolii, ale widok kilku świątyń z malowidłami i posągami Buddy, a obok trawy i krzaków pnących się wysoko, nie zachwyca. Niedaleko białego muru Erdeni Dzu, tuż przy „różańcu” stołów z pamiątkami dla turystów (made in China?) stoi kamienny żółw. Dawniej strzegł bram mongolskiego miasta. Dziś pełni funkcję „wieszaka” dla turystów. Któż, przybywający z daleka, nie chciałby przytulić się do starego, kamiennego żółwia i nie zrobić pamiątkowego zdjęcia?

W Tsetserleg czekają na nas Marija i Jeremy, aby przekazać mapę okolicy pomiędzy Charchorin a jeziorem Terchijn Tsagaan Nuur. Powoli zbliża się wieczór, a my wciąż nie mamy pojęcia jak wydostać się z miasta. Mongołowie zgodnie twierdzą, że autobusów do Tsetserleg nie ma (tzn. jeździ jeden w tygodniu, ale wyrusza z Ułan-Bator, jest wypełniony pasażerami do granic możliwości, więc i tak niewielka nadzieja, że kierowca zatrzymałby się dla nas i naszych plecaków). Pozostaje nam wynająć taksówkę za astronomiczną cenę lub … autostop :).

Rozstajemy się z Pawłem na dłuższą chwilę. On wraca do centrum Charchorin mając nadzieję, że uda mu się odnaleźć aparat fotograficzny, który najprawdopodobniej zostawił w minibusie wczorajszego dnia, my wychodzimy na drogę prowadzącą prosto do Tsetserleg. Ktoś musi odebrać mapę od dwójki Szwajcarów.

Za 8 000T udaje nam się przejechać około 40km. Zaraz potem zatrzymujemy szarego UAZ-a wypełnionego w połowie ludźmi. Większość pasażerów to członkowie jednej rodziny, z którą szybko się poznajemy i zaczynamy „rozmowę”. Częstujemy wszystkich słodyczami, na co Mongołowie wyciągają obie ręce, składając je razem na kształt misy, i czekają aż ta wypełni się po brzegi, nie zważając na to, czy łakoci wystarczy dla innych. Szybko „pozbywamy się” ciastek i paczki rodzynek. Zabawne! Za każdym razem, kiedy przychodzi nam częstować czymś jakiegoś Mongoła, spotykamy się właśnie z takim zachowaniem :).

W Tsetserleg okazuje się, że nieświadomie wsiedliśmy do taksówki (15 000T/os. …ach!!!). Zauważyliśmy, że w Mongolii kierowcy takich prywatnych, zbiorowych taksówek, zastępujących autobusy, zawsze odwożą swoich klientów pod wskazany adres. Gdy ostatni pasażer opuszcza szarego UAZ-a, przychodzi kolej na nas. „Nad rzekę” – wołamy po mongolsku. Kierowca zawozi nas na koniec miasta, gdzie płynie wąski strumyk. „Nie, nie” – kręcimy głowami na lewo i prawo – „Nad dużą rzekę” – tłumaczymy zawiedzionemu Mongołowi, tym razem używając „body language”. Kierowca na powrót uruchamia silnik UAZ-a i już mknie w kierunku drugiego końca miasta, … potem za miasto, w nieprzeniknioną ciemność. Jest już bardzo późno. Podskakujemy wysoko na dziurawej drodze. Obskurny fotel, który przed chwilą zajmował Łukasz, nagle odrywa się od podłogi i wędruje w naszym kierunku, zatrzymując się dopiero na ciężkich plecakach! O rany! Ten UAZ wkrótce cały się rozpadnie! „Umieramy” ze śmiechu, szydząc z naszego losu… Gdzie my jesteśmy? Kierowca nie zwalnia ani na chwilę. Światła miasta stają się coraz mniej wyraźne. Nie jesteśmy w stanie dostrzec niczego, co jest przed nami… Wszechogarniająca ciemność „pożarła” wszystko….

Po kilkunastu minutach szalona podróż nagle kończy się, a my z wielką ulgą opuszczamy wnętrze UAZ-a. Kierowca stoi przy nas jeszcze chwilę. Od niechcenia trąca nogą oponę oplatają koło. Jesteśmy kilka kilometrów za Tsetserleg. Przedsiębiorczy Mongoł najwyraźniej czeka na dodatkową opłatę. Nic z tego! Dostał już od nas wystarczająco dużo pieniędzy! W końcu, z pustymi rękoma, odjeżdża w kierunku miasta.

W ciemnościach, niemal po omacku, wybieramy miejsce na obóz - tuż przy korycie rzeki, obok drzew. Dopiero rano okazuje się, w jak pięknym miejscu przyszło spędzić nam noc. Bystra, czysta rzeka, wysokie urwisko skalne przy drugim brzegu, a w oddali zielone stepy, „nakrapiane” czasem przez białe jurty, i odległe pasma gór. Postanawiamy spędzić tutaj cały dzień, korzystając ze słońca, wody i chwili wytchnienia…

Myśli o Pawle wciąż powracają. Powinniśmy byli spotkać się z nim w Tsetserleg wczorajszego wieczoru, lecz dotarliśmy do miasta zbyt późno, a biorąc pod uwagę, ile czasu nam to zajęło, naszego kompana, jeśli w ogóle dojechał do stolicy ajmaku, zastała tam ciemna noc. Z samego rana Łukasz odwiedził umówione miejsce (tj. przystanek autobusowy), lecz Pawła tam nie było. Nie dostaliśmy też żadnej odpowiedzi na wysłanego wcześniej sms’a. Pozostaje nam teraz czekać na jakąś wiadomość i zaglądać od czasu do czasu na oddalony o kilka kilometrów przystanek autobusowy.

Odpoczywamy w najlepsze pluskając się w rzece, leżąc na słońcu lub przeglądając mapę, którą Łukasz, podczas porannego „wypadu” do miasta, odebrał od Mariji i Jeremy’ego. Bardzo potrzebny był nam taki dzień – by kontemplować to wszystko, co wokół nas… bez planowania, bez podróży… od tak… zupełnie beztrosko…

Dzień rozkwita pełnią życia – w lasku nad rzeką pasie się stado koni, gdzieś niedaleko słychać beczenie owiec, czasem porykiwania krów… Ku nam zbliża się wielkie, ciężarowe auto, jak się po chwili okazuje, pełne ludzi. Nie tylko my postanowiliśmy odpocząć nad malowniczo położoną rzeką :/. Mimo, że w okolicy jest tyle dogodnych, pięknych miejsc, mongolska rodzina rozkłada koce zaledwie kilkadziesiąt metrów od naszego obozowiska. Już wędrują ku nam ciekawi, kim jesteśmy, skąd przyjechaliśmy…? Najpierw niepewnie, onieśmieleni (?), z czasem wręcz bezwstydnie! Kilka osób gromadzi się wokół naszego namiotu, zagląda do środka, próbuje dotknąć różnych rzeczy. Inni, z odległości mniejszej niż dwa metry, patrzą wprost na białe twarze – tak różne od ich twarzy, spalonych słońcem. Mongołowie podchodzą do nas co chwilę – pojedynczo, niekiedy w większych grupach. Machają głowami w górę i w dół – „Dza, dza (tak, tak)”, nie rozumiejąc kompletnie nic z tego, co nieudolnie próbujemy im przekazać! Najstarszy z nich, mężczyzna w kwiecie wieku, nie potrafi przeczytać w ojczystym języku ani jednego zdania, które odnajduje w małym słowniku na końcu naszego przewodnika! Po kilku godzinach jesteśmy tak zmęczeni towarzystwem natrętnych Mongołów, jakbyśmy mieli za sobą co najmniej całodniową wędrówkę po wysokich górach!

Na krótko przed wieczorem Łukasz znów wyrusza na poszukiwanie Pawła. Mongolska rodzina pakuje się spowrotem do swojego wielkiego auta i odjeżdża w siną dal. Grupka mężczyzn śpiewa na drugim brzegu rzeki. Woda niesie tajemnicze dźwięki po całej najbliższej okolicy. Aura spokoju i harmonii na powrót otacza nasze obozowisko.

Chłopcy wracają razem, wśród „pawłowych” opowieści o podróży z biedną, mongolską rodziną, noclegu pomiędzy jurtami, o zupie z konia ;).

Tej nocy nadchodzi krótka burza. Wieje bardzo silny wiatr. Zasypiamy wkrótce potem, z wielką ulgą, że jesteśmy znów wszyscy razem, cali i zdrowi :).

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (35)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
mirka66
mirka66 - 2012-10-20 20:23
Fajnie tam.
 
 
przebisniegi

Łukasz Szubiński & Ewelina Grymuła
zwiedzili 8.5% świata (17 państw)
Zasoby: 172 wpisy172 278 komentarzy278 3753 zdjęcia3753 8 plików multimedialnych8