Z rana Jaime odwozi nas nad rzekę w Nueva Armenia, skąd mamy odpłynąć na jedną z wysp archipelagu Cayos Cochinos. Jak zwykle w tej części świata, przychodzi nam długo czekać na człowieka, który ma nas ze sobą zabrać w krótki rejs przez Morze Karaibskie. W końcu nad brzegiem niezbyt szerokiej, brudnawej rzeki pojawia się młody Garifuna o imieniu Huego.
-
To moja łódź – pokazuje na małą, drewnianą łódkę, kołyszącą się zdradliwie na wietrze, z której przed chwilą ktoś wylewał wodę plastikowym naczyniem. –
Wsiadajcie! – dodaje, uśmiechając się szeroko.
-
Ja bym się bał płynąć tym przez morze – wygłupia się Jaime. –
A wy?Przez moment patrzę na niego „spod byka”, lecz zaraz przyznaję ze spuszczoną głową:
-
Nie przeczę, czuję lekki niepokój...
- Spokojnie, oni przecież codziennie pływają takimi łódkami! – śmieje się Jaime. –
Wskakujcie, zrobię wam zdjęcie, jak odpływacie.Popłynęliśmy.
Wciąż pamiętam ten moment, kiedy odbijaliśmy od brzegu. Smak wielkiej niewiadomej, smak przygody, na którą tak czekaliśmy! Jaime długo jeszcze stał nad rzeką, pstrykając zdjęcia, jakbyśmy już więcej mieli się nie zobaczyć...
Po blisko półtoragodzinnej przeprawie przez Morze Karaibskie docieramy do brzegu wyspy, zamieszkanej przez czarny lud Garifuna. Na malutkiej Chachauate, którą obchodzimy dookoła w zaledwie pięć minut, mieszka około 60 osób! Chatka przy chatce, hamak przy hamaku, niemal bez wolej przestrzeni wokół.
Wybieramy miejsce na obóz na jednym z wietrznych krańców bajkowej wyspy. Dreptamy po białym piasku i szorstkich resztkach rafy koralowej. Wokół biegają uśmiechnięte, ciekawe wszystkiego dzieci. Dorośli witają nas z uśmiechem i wyraźnym zainteresowaniem. Śledzimy wzrokiem ludzi krzątających się w drewnianych chatach o strzechach uplecionych z wyschniętych palmowych liści. Oglądamy prowizoryczny kościół i restaurację, gorące paleniska, na których smażą się ryby i platany. Przysiadamy z boku naszego namiotu, by nacieszyć się w samotności widokiem czystej, turkusowej wody i zielonych wysp wokół Chachauate. W samotności? Czy aby na pewno? Już zaraz dopadają nas rozbrykane dzieciaki! Chcą się bawić, pływać, wygłupiać! Ciągną nas do wody! Głaszczą białą skórę i proste włosy związane w malutką kiteczkę! I karzą się rzucać w górę! Wysoko! Wysoko w górę! Łukasz chwyta za ramię kolejne dziecko... podnosi je nad swoją głowę... puszcza..., a ono wpada z hukiem w cieplutkie morze! Po chwili mała, czarna główka wynurza się z wody i krzyczy:
-
Jeszcze raz! Jeszcze!Wieczorem jeden ze starszych chłopców pomaga Łukaszowi przygotować świeżą rybę na kolację. Z czasem staje się to naszym zwyczajem – wspólne gotowanie i jedzenie z małymi Garifuna.
Niemal każdego dnia Chachauate odwiedza przynajmniej kilkunastu turystów. Przypływają wielkimi, pięknymi jachtami lub szybkimi motorówkami. Zwykle spędzają tutaj kilka godzin, podczas gdy mieszkańcy wyspy szykują dla nich pokazy tradycyjnego tańca, przyrządzają smaczne ryby w restauracji, wskazują najlepsze miejsce do uprawiania
snorkelingu. Codziennie po zajęciach w szkole dzieci odwiedzają nas na skraju wyspy. Ciekawe są naszych plecaków, kuchenki, latarki, mat, na których śpimy i jeszcze wielu innych rzeczy ukrytych w naszym zielonym „domku”. Ich łapki w oka mgnieniu lądują w namiocie, dotykając wszystkiego po kolei! Gdy mówimy „dość”, „czas odrabiać lekcje”, słuchają grzecznie i odchodzą na moment, by zaraz wrócić z zeszytem, ołówkiem i książką.
-
To ile jest wysp w archipelagu Cayos Cochinos? – pytam pewnego dnia.
-
13! – pada chórem odpowiedź. –
I jeszcze dwie duże! Razem 15. Na największej jest nasza szkoła. Pływamy tam łodzią o szóstej rano każdego dnia od poniedziałku do piątku.
- Najbardziej lubię matematykę! – krzyczy Charlie, jeden z naszych ulubieńców.
Pewnego popołudnia postanawiamy kupić rybę i sami ją przyrządzić. Idziemy kilkanaście metrów w głąb wyspy do jednej z wielu drewnianych chat.
-
Chcielibyśmy kupić dwie… – spoglądam na Łukasza. –
Jak się mówi „ryba” po hiszpańsku? Zapomniałam!
- Nie wiem!Naprędce rysuję pokraczną rybę na piasku. Stary Garifuna śmieje się i rzuca:
-
Pescado!
- Tak, tak, dwie pescados, por favor!
- Które ryby?
- Nie mam pojęcia! – uśmiecham się. –
Smaczne!Rybak ponownie wybucha śmiechem, po czym prowadzi nas do wnętrza swojej chaty. Mimo naszych szczerych chęci, by być bardziej samodzielnymi na wyspie, tego wieczoru dzieci znów pomagają nam przyrządzić kolację. ;)
-
Charlie, już gotowe? – Łukasz powoli przymierza się do przewrócenia ryby na drugą stronę.
-
Jeszcze nie! – powstrzymuje go chłopiec.
-
Już? – pytamy z niedowierzaniem chwilę później.
-
Raz... dwa.. trzy... – mruczy pod nosem Charlie –
Już! Teraz trzeba przewrócić na drugą stronę, poczekać 5 minut i gotowe!Faktycznie, smakuje wyśmienicie! Jak zwykle, gdy pomagają nam nasi mali kucharze!
Tekst: Ewelina
Zdjęcia: Łukasz(
www.przebisniegi.com)