DNIA I:
W gościnie u krówki Pañcho :)Około południa Daniel zabiera nas na tani, wyśmienity obiad do studenckiej stołówki, po czym tłumaczy, jak najlepiej wydostać się z miasta i w którym miejscu najłatwiej nam będzie autostopować. No właśnie! Postanawiamy „przesiąść się” w autostop. W Kostaryce już kilkukrotnie korzystaliśmy z tego środka transportu i wydaje się to tutaj dość bezpieczne.
Wkrótce już stoimy przy drodze z kciukami wyciągniętymi w górę. Trzymamy w rękach karton z dużym napisem „Panama”. Stoimy tak i stoimy, obok przejeżdżają obojętnie samochody, a tymczasem wielkimi krokami zbliża się wieczór.
Zrezygnowani, powoli zastanawiamy się już, gdzie moglibyśmy spędzić dzisiejszą noc, gdy wtem zatrzymuje się przy nas stary, zużyty pick-up. Łukasz podbiega szybko do auta, zamienia kilka słów z kierowcą i woła w moją stronę:
-
Nic go nie rozumiem!Uśmiechnięty Kostarykańczyk za nic w świecie nie chce pojąć, że nasz hiszpański nie jest najlepszy i musi mówić wolniej, jeśli mamy się zrozumieć. Kilkukrotnie obracamy dookoła mapę, pada jakaś niezrozumiała dla nas nazwa, prawdopodobnie miejscowości, do której jegomość zmierza, spoglądamy na siebie z nietęgimi minami, aż w końcu jedno z nas rzuca:
-
Dziwny ten facet! Jedziemy?
- No… jedziemy! Mam już dość tego pobocza!Około dwunastu kilometrów „później” zostajemy zaproszeni do domu naszego kierowcy, który w końcu wyjawia nam swój imię (José Rubén), po czym przedstawia nas całej rodzinie. Żona gospodarza, Yenory, przygotowuje dla nas tradycyjne, kostarykańskie danie. Szczerze zaskakuje nas sałatka o delikatnym gorzkawym posmaku zrobiona z płatków jakiegoś białawego kwiatu. José Rubén oprowadza nas po całym swoim gospodarstwie, dzięki czemu mamy okazję poznać między innymi wszystkie jego świnie i krowę Pañcho! Oj, ile w tych małych spotkaniach było radości! Ile śmiechu! :)
Z dziećmi José Rubéna i Yenory rozmawiamy do późnego wieczora, a z każdą chwilą ich nieśmiałość ustępuje szczerej ciekawości i kolejnym gestom gościnności.
Zasypiamy w niedużym pokoiku w drewnianym domu wysoko w kostarykańskich górach. Malutkiej miejscowości o nazwie Palmital Norte próżno by było szukać na mapie, spoczywającej teraz głęboko w jednym z naszych plecaków…
Tekst: Ewelina
Zdjęcia: Łukasz(
www.przebisniegi.com)