DNIA II:
Przed siebie… autostopemZ rana jeden z synów José Rubéna odwozi nas do miejsca, skąd łatwiej nam będzie „łapać stopa”.
Szczęśliwie, tym razem nie musimy czekać tak długo jak wczoraj. Wkrótce zatrzymuje się przy nas kierowca małego samochodu osobowego, z którym podróżujemy przez najbliższe półtorej godziny. Później przychodzi kolej na jeszcze jedną osobówkę, a dalej na kostarykańską ciężarówkę, w której rozgaszczam się na łóżku kierowcy. Za oknem unosi się przyjemny, słodki zapach ananasów dojrzewających na przydrożnych plantacjach.
Powoli zbliża się wieczór. W taniej, prowizorycznej knajpie zjadamy obiad, złożony z ryżu, fasoli i sałatki, popijając wszystko butelką coca-coli.
-
Nienawidzę fasoli! Po prawie trzech miesiącach w Ameryce Środkowej nie mogę już patrzeć na fasolę! – mruczę pod nosem.
I pomyśleć, że tutaj każdego dnia śniadanie, kolacja i nierzadko obiad składa się między innymi z fasoli – gotowanej, rozgniecionej i podsmażanej, zmielonej… Ojoj!
Tą samą ciężarówką dojeżdżamy do Río Claro, położonej już niedaleko granicy kostarykańsko-panamskiej. Plączemy się po bocznej uliczce w poszukiwaniu taniego noclegu, aż w końcu Łukasz zagaduje młodą dziewczynę, odpoczywającą przed telewizorem w niedużym pokoju. Po kilkunastu minutach rozmowy z Yahairą i jej bratem, rozkładamy namiot na ganku przed ich domem. Później zwiedzamy wspólnie najbliższą okolicę w poszukiwaniu ciekawych drzew i owoców, zjadamy na kolację talerz soczystych mango, a na koniec słuchamy rechotu żab z przydrożnej kałuży. ;)
Tekst: Ewelina
Zdjęcia: Łukasz(
www.przebisniegi.com)