Tamtego dnia postanowiliśmy wyruszyć w kierunku najgłębszej części kanionu Cotahuasi.
Najpierw pobudka wczesnym rankiem, potem herbata z liści koki˟ w przydrożnym barze, a dalej prawie godzinna podróż lokalnym minibusem pod wodospad Sipia spadający z wielu metrów, drążąc sobie w ten sposób miejsce w litej skale. Stamtąd trzygodzinny trekking wzdłuż wąwozu, którego ściany co chwilę zmieniały odcienie i nasycenie barw, Las Kaktusowy, aż w końcu kilka prowizorycznych, drewnianych chat oznaczających „stację autobusową” pod Velinga. Tam właśnie kończyła się gruntowa droga dla busów i ciężarówek. Dalej w głąb kanionu prowadziła jedynie wąska ścieżyna…
Wspięliśmy się na dość wysokie wzgórze, na którym znajdowała się wioska – Velinga, by zaraz dowiedzieć się, że niemal wszyscy jej mieszkańcy pracowali właśnie na polach, a o kupno jedzenia i wody będzie o tej porze niezwykle trudno. Ktoś podarował nam dwa duże awokado. Ktoś inny wskazał drogę do malutkiego „urzędu”, pod którym znajdował się jakiś sklepik zamknięty na ciężką, żelazną kłódkę.
-
W Cotahuasi ludzie mówili, że w Velinga jest sklep z jedzeniem! Widzisz coś? – zapytałam Łukasza, który przez dość pokaźną szparę w starych, drewnianych drzwiach badał właśnie zawartość sklepowych półek.
-
Nędza! Jakieś napoje gazowane, w tym coca-cola, jakieś słodycze… i tyle!
- No tak, zapomnieliśmy zapytać w Cotahuasi, czy ktoś robił kiedyś zakupy w Velinga! – rzuciłam bezsilna.
Zostaliśmy na noc w skromnym, za to przytulnym pokoju w tamtejszym hostelu, wykąpawszy się wcześniej pod ciepłym prysznicem, gdzie woda, zamknięta w plastikowej beczce na dachu, nagrzewała się od energii słonecznej w ciągu dnia.
Rankiem spakowaliśmy do plecaka dwie butelki przegotowanej wody oraz kilogram ugotowanych ziemniaków, które przygotował dla nas właściciel hostelu, i wyruszyliśmy w kierunku Quechualla – ostatniej przystani przed Ushua, najgłębszą częścią kanionu Cotahuasi.
W drodze przekraczaliśmy trzy mosty, mijaliśmy ruiny inkaskich zabudowań i pola z kaktusami ciągnącymi się wzdłuż brzegów rzeki. Słońce paliło niemiłosiernie, skutecznie wypruwając nas z resztek energii!
W końcu dotarliśmy pod Quechualla.
Odpoczywałam nad rzeką, korzystając z lekkiego, przyjemnego wiatru, podczas gdy Łukasz eksplorował zakamarki malutkiej wioski. Cóż tam zastał? Domy z glinianych cegieł, mury poprzerywane gdzieniegdzie przez czas, wąskie ulice, niekiedy porośnięte trawą, ciszę, spokój… i telefon…
-
Podniosłem słuchawkę – opowiadał Łukasz, –
żeby sprawdzić, czy jest sygnał!
- Był?
- Aha! Zabawne, myślałem sobie, że ta wioska to jakiś peruwiański koniec świata, ale w tej słuchawce był normalny sygnał?! – po czym dodał szybko: –
Niestety, nie spotkałem nikogo, więc nie mamy jak zapytać o drogę do Ushua…Po krótkiej naradzie zdecydowaliśmy się wrócić do Velinga, a następnego ranka do Cotahuasi.
Tamtego dnia pokonał nas upał, zmęczenie, nienajlepsze przygotowanie i głucha cisza w Quechualla, poprzedzającej najgłębszą część kanionu.
Może jeszcze kiedyś tam wrócimy i dokończymy dzieła…? Może…?
Tekst: Ewelina
Zdjęcia: Łukasz(
www.przebisniegi.com)
˟liście koki (tj. liście krasnodrzewu pospolitego) – mocno zakorzeniony w kulturze Indian Quechua i Aymara zwyczaj żucia liści koki (często z dodatkiem wapna), rzadziej picia herbaty z liści koki, pomaga miejscowym m.in. szybciej przystosować się do dużych wysokości; liście koki (nie mylić z kokainą) są dla tych ludzi świętą rośliną od wieków wykorzystywaną w celach społecznych, duchowych i leczniczych
INFORMACJE PRAKTYCZNE:minibus z Cotahuasi do wodospadu Sipia – 3 sole/os (odjeżdża wcześnie rano!, około 50 minut jazdy)
nocleg w hostelu w Velinga – 10-15 soli/os, ceny posiłków: 4 sole/śniadanie lub 6 soli/obiadokolacja (gorący prysznic, brak dostępu do Internetu)
minibus z „terminal de Velinga” do Cotahuasi – 5,5 sola/os (odjeżdża około 9.00 rano, kilka dni w tygodniu dwa razy w ciągu dnia, około 1,5-2 godzin jazdy)
Trekking (z niedużym plecakiem) gruntową drogą wzdłuż kanionu
spod wodospadu Sipia do Velinga (do tzw. „terminal de Velinga”, czyli „stacji autobusowej” w Velinga) – około 3 godziny (z „terminal de Velinga” do wioski Velinga dzieli nas jeszcze 30-45-minutowe podejście pod górę), i dalej
z Velinga do Quechualla – kolejne 3 godziny!
VELINGA – w wiosce nie ma regularnego sklepu, w którym można by było kupić chleb itd., o jedzenie i wodę trzeba pytać mieszkańców (najlepiej zaopatrzyć się we wszystko w Cotahuasi)
QUECHUALLA – nie zatrzymywaliśmy się na noc w Quechualla, jednak od spotkanej pary podróżników wiemy, że jest tam malutki hostel (10 soli/os, posiłki: 5 soli/os) oraz istnieje możliwość wynajęcia „przewodnika”, który zna drogę do
Ushua – najgłębszej części kanionu