Nad ranem wróciliśmy do Arequipy.
Nie zagrzaliśmy jednak miejsca na długo. Wkrótce wyruszyliśmy w kierunku granicy peruwiańsko-boliwijskiej.
Po męczącej, całonocnej podróży dotarliśmy w końcu do Yunguyo – malutkiej, przygranicznej miejscowości wciąż jeszcze po stronie peruwiańskiej. Czekaliśmy do świtu na czystym, zadbanym placu w samym centrum wioski, od czasu do czasu przechadzając się w kółko po tych samych ścieżkach, by rozgrzać zmarznięte mięśnie.
Nareszcie wstał nowy dzień.
Ostatnie peruwiańskie sole postanowiliśmy wydać na taksówkę rowerową, by wygodniej pokonać drogę do granicy, która uparcie pięła się wciąż lekko pod górę.
Jechaliśmy wzdłuż brzegu Jeziora Titicaca, zachwyceni otaczającą nas pustką i barwami, jakie towarzyszą narodzinom nowego dnia. Odrobina purpury pokrywającej odległe wzniesienia, bieli i błękitu grającego na niebie czy granatu znad jeziornej tafli…
Powoli pięliśmy się w górę asfaltowej drogi, usadzeni dość wygodnie na metalowym wózku, przymocowanym na przodzie roweru, którego właściciel dzielnie zmagał się z ciężarem nie tylko naszym, ale i naszych plecaków.
-
Czy mi się wydaje, czy ten człowiek sapie ze zmęczenia…? – zapytałam Łukasza.
Ten odwrócił się w stronę naszego taksówkarza, obdarzając go przyjemnym uśmiechem, na co pedałujący co sił w nogach jegomość odpowiedział tym samym.
-
Dobrze się pan czuje? – zagadnął w końcu Łukasz, podczas gdy ja dusiłam w rękawiczkach napad panicznego śmiechu.
-
Tak, tak! Wszystko dobrze! – padła szybka odpowiedź.
Jechaliśmy dalej, oczarowani sielankowym krajobrazem, ciszą tak charakterystyczną dla każdego wczesnego poranka…
-
Czy on właśnie zszedł z roweru i go pcha?! – rzuciłam nagle.
-
Dziwisz mu się? My, nasze plecaki i do tego ma chłopak pod górkę! – posumował sarkastycznie Łukasz.
Tymczasem mój napad „głupawki” niekontrolowanie przybierał na sile zwłaszcza, że spacerujący obok ludzie wyprzedzali naszą taksówkę bez żadnego wysiłku.
-
Weź… hahahaha!
- Co? – śmiał się ze mnie Łukasz.
-
Weźże zejdź z tego roweru, bo ten facet zaraz tutaj wykorkuje! – i wiąż próbując tłumić śmiech i łzy napływające mimo woli do oczu, dodałam: –
I tak… hahaha, i tak pieszo będziesz szybszy od tego złomu! Łukasz wyciągnął nogi z metalowego wózka, w którym jechaliśmy, i wyskoczył na ulicę.
-
Lepiej teraz? – zagadnął po chwili naszego taksówkarza.
-
Sí, Señor, lepiej! Dziękuję!Wkrótce dotarliśmy na miejsce. Wyjęliśmy plecaki z rowerowego kosza, po czym Łukasz wręczył Peruwiańczykowi umówione wcześniej dwa sole˟ za podwózkę. Ten spojrzał na monetę, pomachał przecząco głową i stwierdził:
-
Nie, Señor, jeszcze jeden sol się należy!
- Za co?
- No, było pod górkę… Ciężko tak pod górkę…
- Co?! Nie dostaniesz ani grosza więcej! – podsumował ostro Łukasz, na co przebiegły taksówkarz przestał się uśmiechać, zabrał swój rower i czym prędzej zawrócił w stronę wioski.
-
Dasz palec, a poproszą o całą rękę! No i najwyraźniej zapomniał, że ty prawie całą drogę szedłeś obok tej niby-taksówki!
- Czasem nie mam siły do tych ludzi…Zniesmaczeni, założyliśmy plecaki i ruszyliśmy w kierunku Boliwii.
Tekst: Ewelina
Zdjęcia: Łukasz(
www.przebisniegi.com)
˟sol – waluta peruwiańska, 1sol = ok. 1,15 zł
INFORMACJE PRAKTYCZNE:nocny autobus firmy Cromotex z Cotahuasi do Arequipy – 30 soli/os (odjeżdża o godzinie 18.00, przyjeżdża do Arequipy nad ranem, około 4.30)
Jak dostaliśmy się z Arequipy (Peru) do Copacabana (Boliwia)?- nocny autobus z Arequipy do Cuccachao (w kierunku do Desaguadero) – 20 soli/os
- minibus z Cuccachao do Yunguyo – 2,5 sola/os
- rowerowa taksówka z Yunguyo do granicy peruwiańskiej – 2 sole
- autobus z granicy boliwijskiej do Copacabana – 4 boliviano/os